Andrzej Niemczyk przebywa w szpitalu od niespełna tygodnia. Pierwsze wiadomości nie były optymistyczne. Na facebookowym koncie szkoleniowca pojawiły się nawet prośby o modlitwy i informacje, że stan pacjenta jest krytyczny. Po pierwszej nocy sprawy przybrały jednak nieco lepszy obrót. Chory leżał w poważnym stanie, ale pozostawał przytomny, był z nim kontakt i lekarze mogli przystąpić do serii badań. Te, niestety, przyniosły fatalną wiadomość.
To nie pierwszy podobny przypadek w życiu legendarnego szkoleniowca. Niemczyk przez lata walczył z nowotworem węzłów chłonnych, z przerzutami do śledziony i szpiku. Pół żartem, pół serio opowiadał potem, że zapił chorobę dużymi ilościami whisky i że złego licho nie weźmie.
Tak naprawdę jednak okazało się, że guza wykryto u Niemczyka w stosunkowo wczesnej fazie i nawet późniejsze przerzuty udawało się powstrzymywać chemioterapią.
- Tamto trwało z 10 lat. Tyle się z nim biłem. Jeśli trzeba, będę znowu walczył 10 lat – zapowiada w rozmowie z "SE" Andrzej Niemczyk, który w najbliższym czasie przejdzie cykl radioterapii. - Nie mogę brać chemii, bo mam tak zniszczoną wątrobę, że nie dałaby rady i trzeba by szukać nowej – wyjaśnia. - Trzeba naświetlać, to jedyne wyjście. Sprawa jest niestety poważniejsza niż przed laty, ale nie ma mowy o poddawaniu się. Podejście psychiczne to najważniejszy czynnik, coś o tym wiem – dodaje trener, który doprowadził polskie siatkarki do złota mistrzostw Europy w 2003 i 2005 roku.
W pierwszych dniach w szpitalu Niemczyk był bardzo osłabiony. Teraz zaczyna pomału dochodzić do siebie. - Wraca mi siła, mogę w końcu jeść, bo do tej pory tylko piłem. Nie miałem apetytu – przyznaje. - Teraz zaczynam chodzić, ogólnie mój stan się poprawia. I przede wszystkim mam pozytywne nastawienie, a to zawsze pomaga.