"Super Express": - Trzy razy w ciągu miesiąca wygraliśmy z Brazylią. Mamy już patent na canarinhos?
Andrea Anastasi: - To najgorsze, co można sobie teraz pomyśleć. Oczywiście cieszymy się, bo mamy z czego, zrobiliśmy w ostatnich tygodniach wiele, ale zachowujemy spokój. Gramy dobrze jako zespół, tworzymy jedność. Podoba mi się konsekwencja chłopaków na parkiecie i to, że potrafią znaleźć właściwe rozwiązania w najtrudniejszych chwilach. Jeśli jednak teraz pomyślą, że są najlepsi, to już po nich.
- Nie martwi pana, że w sezonie olimpijskim forma przychodzi za wcześnie?
- Wcale nie gramy perfekcyjnie, możemy być jeszcze lepsi. Kluczem jest podejście mentalne. W Finlandii wygraliśmy dwa pierwsze mecze po 3:0. Niby łatwo, ale gracze byli potwornie zmęczeni podróżą, pojawiły się problemy z bagażami, poginęły buty. Gdyby to samo zdarzyło się rok temu, kiedy dopiero się poznawałem z zawodnikami, a oni nie czuli jeszcze mojej filozofii, to byśmy przegrali. Teraz są zdeterminowani, walczą do końca bez względu na okoliczności.
- Czy zwycięstwa nad Brazylią podziałają psychologicznie na was i na rywali?
- To nie tak, że od dziś już się nas wszyscy boją. Do równej, dobrej formy dochodzi się długo, to proces. Jesteśmy w jego trakcie, poprawiamy się z dnia na dzień. Siatkarze rozumieją mój pomysł na grę, są w stanie ponosić duży wysiłek, godzą się z niedogodnościami. Powtarzam im, że bez tego nie ma szans na sukces.
- W zwycięskim meczu z Brazylią postawił pan z powodzeniem na Pawła Zagumnego, niemal zapomnianego w ostatnim czasie.
- Nikt o nim nie zapomniał, po prostu uważam, że Paweł nie jest w stanie wytrzymać trudów grania mecz po meczu dzień za dniem. Muszę oszczędnie gospodarować jego siłami. Ale wierzę w niego bardzo.
- Teraz będzie problem z wyborem rozgrywającego?
- Problem jest wtedy, kiedy mam do dyspozycji złych graczy. Dobrzy to żaden kłopot.