"SE": - Wielu obserwatorów uznało cię po PŚ za najlepszego libero globu...
Paweł Zatorski: - Miło słyszeć komplementy, ale to jak grałem w Japonii nie ma większego znaczenia, bo nie udało się przywieźć tego, po co tam pojechaliśmy. Nie ma znaczenia indywidualny dorobek, liczy się tylko efekt gry drużyny. Mam nadzieję, że w Bułgarii będzie lepszy niż w Japonii. Po Lidze Światowej dotarło do nas, że mimo przebudowy składu po mundialu, naprawdę tkwi w nas siła. I tym bardziej bolało, że nie było awansu na igrzyska. Trzeba się po raz kolejny odbudować, gramy w mistrzostwach Europy trochę z marszu, ale wolą walki coś wyszarpiemy. Najlepiej napędzają nas wygrane mecze. A z porażek trzeba umieć wyciągnąć wnioski. To trzeba przełożyć na sportową złość. Na tym chcemy bazować, to można przekuć na sukces.
ME siatkarzy 2015. Z kim i kiedy zagra reprezentacja Polski? [TERMINARZ, TABELA]
- Zostały jeszcze siły, by walczyć po tak wyczerpującym sezonie?
- Nie ma co ukrywać, że czujemy się mocno zużyci. Aż boimy się powrotu do ligi, a w jej trakcie będą jeszcze kwalifikacje olimpijskie. Ja sobie to tłumaczę w ten sposób: tak lubimy grać, że z chęcią zagramy w następnych zawodach (śmiech). A może kiedyś europejskie i światowe władze siatkarskie wpadną na to, że trochę za dużo tego wymyślania kolejnych imprez.
- Macie łatwą grupę w ME, a najgroźniejsi rywale są w drugiej połowie drabinki.
- Niby można dzięki temu wejść w turniej odrobinę spokojniej, ale z drugiej strony może to być złudne. Belgia, Słowenia i Białoruś prezentują dość wyrównany poziom i mocno gonią czołówkę światową. Widać to po wynikach na rozmaitych turniejach. Ta różnica się mocno zaciera.
- Ze Słowenią nawet przegraliśmy w ubiegłym roku...
- Faktycznie, teraz sobie przypomniałem, że na wyjeździe w kwalifikacjach ME było 2:3. Czołowi siatkarze słoweńscy i belgijscy grają w mocnych ligach i dobrych zespołach, choćby w Polsce. Trzeba się będzie mocno napocić, tego jestem pewien.