„Super Express”: – Zapomnieliście już o pechowych przeżyciach z wtorku?
Vital Heynen: – O tym, co spotyka cię w życiu, nie zapominasz. Tym bardziej że mam także bardzo dużo wspaniałych wspomnień z tego, co wydarzyło się z powodu naszych problemów z samolotem. Nie zapomnę tego, że wasz premier reaguje i pomaga nam w ten sposób. Nigdy nie wyrzucę tego z pamięci. Dzięki temu przylecieliśmy o całkiem przyzwoitej porze do Lublany. Dlatego jeśli zdobędziemy medal, to jego częścią będzie także to niesamowite wsparcie, jakie otrzymaliśmy.
– Czy wyobraża pan sobie podobną reakcję na kłopoty drużyny siatkarskiej w innym państwie?
– Nie ma drugiego kraju na świecie, w którym taki przypadek mógłby mieć miejsce. I przez to czuję większą presję, bo muszę teraz zdobyć medal, żeby jakoś się zrewanżować (śmiech).
– Polska wciąż jest faworytem? Słowenia wyczynia tu cuda na mistrzostwach w obecności 12 tysięcy swoich kibiców. Może różnica między nami nie będzie przez to tak wyraźna?
– Jeśli ktoś chce uznać, że faworytem jest Słowenia, proszę bardzo. Jeśli stawia nas w tej roli, też nie będę zaprzeczał. Sprawa jest prosta od pierwszego dnia turnieju. Jaki postawiliśmy sobie cel? Zdobycie mistrzostwa. A co trzeba zrobić, żeby wywalczyć złoto? Wygrać w półfinale. Czy grasz w Słowenii przeciwko Słoweńcom, we Francji przeciwko Francuzom, w Rosji przeciwko Rosjanom, czy we Włoszech przeciwko Włochom, po prostu musisz zwyciężyć. Wymieniłem dwa zespoły, których już nie ma w mistrzostwach, Rosję i Włochy. Zostały na placu boju cztery drużyny, jesteśmy wśród nich. Nieźle, co? Jesteśmy tam, gdzie chcieliśmy być.
– Po raz pierwszy w tych mistrzostwach zagracie bez wielkiego wsparcia tysięcy kibiców. Hałas będą wytwarzać słoweńscy widzowie i nie będą wam przyjaźni. Jesteście sobie w stanie z tym poradzić?
– Sam jestem tego ciekaw, ale nie sądzę, by był to problem. Z mojego doświadczenia z polskim zespołem wynika, że potrafi grać bardzo dobrze w każdych okolicznościach. Z tego co pamiętam ostatnie półtora roku, nie zdarzyła się sytuacja, byśmy źle zagrali mecz o dużym ciśnieniu. Było wręcz przeciwnie.
– Podczas gdańskich kwalifikacji olimpijskich Słowenia sprawiła wam trochę problemów, między innymi wygrywając pierwszego seta. Wyciągnęliście stosowne wnioski?
– Pierwszy jest taki, że Słowenia to dobry zespół. Mam wrażenie, że w Gdańsku oni do końca nie wierzyli w szansę awansu olimpijskiego, a mieli realną okazję. To może przypomnę szybko, kto grał z nami w turnieju kwalifikacyjnym? Znalazło się w nim trzech obecnych półfinalistów mistrzostw Europy. Czyli gdańskie kwalifikacje to była impreza na wyjątkowo wysokim poziomie. To pokazuje, czego wtedy dokonaliśmy. Myślę, że nie wszyscy zdają sobie sprawę z wagi tamtego wyniku.
– W trakcie ćwierćfinału Słowenia – Rosja powiedział pan, że Rosjanie nie przegrają. Stało się inaczej. To duża niespodzianka?
– Faktycznie tak uważałem, bo Rosja do tej pory mała za sobą niezły sezon. Ale muszę przyznać, że nie studiowałem tego meczu pod kątem, dlaczego Rosja przegrała, tylko czemu Słoweńcy ją pokonali.
– I co wyszło z tych analiz?
– To, że Słowenia niesamowicie walczyła i zaskoczyła doskonałą gra w obronie, z której raczej nie słynie. Utrzymywała piłkę w grze, co tylko irytowało rywali. Musimy być na to przygotowani, podobnie jak na długi mecz i nie dać się ponieść nerwom jak Rosjanie.
– Gracze są w dobrej formie mentalnej i fizycznej po wtorkowych przejściach?
– Trochę za wcześnie, by to ocenić. Nie wyglądają źle, z drugiej strony na treningach nie dostają w kość, bo to nie moment na to. Pytałem jak się czują. Mówią, że dobrze, ale czy tak rzeczywiście jest, zobaczymy. Ja się lekko postarzałem po tych samolotowych przygodach, ale zawodnicy powinni być w czwartek OK.