Michał Kubiak na mistrzostwach świata siatkarzy jest czołowym zawodnikiem reprezentacji Polski. Gra bardzo dobrze mimo problemów zdrowotnych, z jakimi się zmagał już w Bułgarii. Kilka dni temu przyznał, że walczył z zatruciem pokarmowym, którego nabawił się jedząc posiłki w hotelu w Warnie. O tym i kilku innych kwestiach opowiedział w rozmowie z "Super Expressem".
„Super Express”: – Argentyna, Francja, Serbia, to wasi najbliżsi rywale w walce o awans do III rundy mistrzostw świata. Jak byś scharakteryzował te drużyny?
Michał Kubiak: – To zespoły z wysokiej półki, ale chcąc wejść do grona sześciu najlepszych drużyn mundialu trzeba sobie radzić z wszystkimi. Znamy swoją wartość, ale nie chodzimy z głową w chmurach Na razie, mimo pięciu wygranych spotkań, tak naprawdę nic jeszcze nie osiągnęliśmy.
– Zaczniecie z Argentyńczykami, czyli teoretycznie najsłabszym przeciwnikiem. Trzy punkty zdobyte z nimi mogą być decydujące?
– Włożyliśmy mnóstwo zdrowia, żeby wygrać pięć spotkań. Byłoby głupio tego nie wykorzystać, tym bardziej że mamy na pierwszy ogień Argentynę. Pierwsze spotkanie będzie kluczowe.
– Bilans 5–0 w pierwszej rundzie trochę was zaskoczył?
– Od początku turnieju powtarzaliśmy, że będziemy się rozkręcać z meczu na mecz i tak było. Nie jest to dla nas jakaś wielka niespodzianka, bo przyjechaliśmy tu w konkretnym celu i jesteśmy coraz bliżej. Pełna zdobycz punktowa daje nam sporą przewagę nad rywalami.
– Liczycie sobie już, ilu punktów potrzeba do awansu do szóstki? Z tak wysokim bilansem po pierwszej rundzie jesteście o krok.
– Nikt nie rzuca hasła: „Panowie, musimy wygrać z Argentyną, a potem niech się dzieje, co chce.” Przyjechaliśmy wygrywać z każdym, najpierw jest Argentyna, potem Francja i Serbią i mamy z nimi zdobywać punkty, mam jednak nadzieję, że już ten pierwszy mecz zapewni nam awans.
– Narzekasz trochę na jedzenie w hotelu w Złotych Piaskach...
– Dzisiaj nawet nie zszedłem na śniadanie. Pierwsze dwa dni było okej, ale dziesiątego dnia jeść ciągle to samo smażone na tym samym oleju, to fatalna sprawa. Nie wiem, kto przyznał temu hotelowi pięć gwiazdek.
– I zostajesz bez śniadania?
– Mam batony Ani Lewandowskiej (śmiech). Albo pójdę do McDonalda.
– A jak to było z wypiciem przez ciebie pięćdziesiątki na odtrucie organizmu po złym jedzeniu. Udało się?
– Tak, walnąłem pięćdziesiątkę i pomogło. Teraz dla odmiany czuję lekkie przeziębienie... Chyba ktoś ma moją laleczkę voodoo i wbija szpilki w plecy, w kolana, w achillesy, bo ledwo wstaję z łóżka. Takie jest życie sportowca.