Po takim meczu, w którym Trefl pokazał fantastyczną wolę walki i serce do gry, trudno krytykować pokonanych. Gdańskiej drużynie zabrakło może indywidualności na miarę supergwiazd Zenitu, ale na pewno nie brakowało wielkiego charakteru. Przez większość meczu polski zespół był zwyczajnie lepszy, począwszy od prowadzenia 2:0 w setach, które wprawiło miejscowych kibiców w konsternację.
Potem Zenit musiał mozolnie odrabiać dystans, a jego trener Władimir Alekno co chwilę wycierał z ciała ręcznikiem pot lejący się strumieniami. Zenit – stworzony za miliony dolarów zespół gigantów – mógł ulec przeciętnej drużynie znad Wisły, która nawet nie weszła do play-off PlusLigi… To było niewyobrażalne, ale stało się niemal rzeczywistością w hali w Kazaniu. O mało nie doszło do kompromitacji najlepszego klubu Europy.
Zenit musiał wznieść się na siatkarskie wyżyny (libero Aleksiej Wierbow przechodził samego siebie w obronie), by przeciwstawić się znakomicie grającym przyjezdnym, u których znowu świetnie grali Maciej Muzaj (choć, niestety, nie wykorzystał kluczowych piłek w czwartej partii) i Niemiec Ruben Schott, wspomagani przez doświadczonego Piotra Nowakowskiego, kąśliwie zagrywającego Patryka Niemca oraz obu rozgrywających – kontuzjowanego w trakcie meczu Michała Kozłowskiego i zmiennika Marcina Janusza.
Nikt nie stawiał na to, że Trefl nawiąże walkę, typowano, że ulegnie gładko dwa razy do zera, tymczasem podopieczni Andrei Anastasiego rozegrali łącznie 11 setów (2:3, 3:2 oraz złoty set) i mogą być dumni także z tego, że jako pierwszy zespół od trzech lat w Lidze Mistrzów pokonali ekipę z Kazania w rywalizacji do trzech wygranych partii. Nie było sensacyjnego awansu, ale Treflowi należą się ogromne brawa.