– Jak trudne było wkomponowanie się do polskiej drużyny?
– Na początku nie było łatwo. Z czasem sprawy zaczęły się układać, zaczęliśmy tworzyć wspólnie jeden organizm. Kłopotem było porozumiewanie się, a chociaż znałem poszczególnych zawodników, to wcześniej nie miałem z nimi większego kontaktu. Teraz wszystko jest w porządku.
– Wszyscy patrzyli na ciebie i na to, co zrobisz na boisku. To też stanowiło obciążenie?
– Mogę przyznać, że czułem się okropnie, bo wywieraliście na mnie dużą presję i musiałem sobie z tym radzić. Ponieważ Polska to kraj, w którym wszyscy kochają siatkówkę, zrozumiałem, że jeśli chcę się sprawdzić, muszę zrozumieć reakcje ludzi, nie trzymać zwieszonej głowy i nie myśleć za dużo o tym wszystkim. Moim zadaniem było skupić się na siatkówce, złapać dobry kontakt z chłopakami i krok po kroku się to udało. W końcu mogę to powiedzieć: nie czuję żadnego stresu.
– Czy ten stres był największym, z jakim miałeś do czynienia?
– Nie. Największe stresy w życiu przeżywałem poza boiskiem siatkarskim.
– Byliście faworytami do awansu.
– Ja bym tak nie powiedział. Próbowaliśmy zdobyć bilet do Tokio tak jak pozostałe zespoły. Ja jednak prosiłem Boga, by mi pomógł. Powtarzałem: „Boże, ciężko pracowałem, powinieneś mi podać rękę”.
– Mecz z Francuzami był łatwiejszy niż się spodziewałeś?
– Nawet jeśli jesteś w zespole mistrzów świata, to nigdy nie jest łatwo. Graliśmy bardzo dobrze, chociaż trener nam mówił, że zagraliśmy na 80 procent, a nie na 100. To było sprytne z jego strony, śmiałem się z tego. Na Francję wyszliśmy z czerwonymi oczami, chcąc dosłownie zabić rywali. Nie było możliwości, by przyjechali do naszej hali i robili tu jakieś swoje show. Wtedy organizacja takiej imprezy mijałaby się z celem.
– To były kolejne kwalifikacje olimpijskie w twoim życiu.
– Startowałem już trzykrotnie w kwalifikacjach igrzysk, ale tym razem było inaczej, choćby dlatego, że jestem starszy. Mam więcej doświadczenia na swoich plecach. W końcu udało się z pomocą zespołu. Sam bym tego nie dokonał. Dzięki dla chłopaków i kibiców.
– Jak się czułeś, wiedząc, że sporo od ciebie zależy?
– Nie czuję, że miałem jakąś wyjątkową odpowiedzialność, bo każdy miał rolę do odegrania w drużynie. Starałem się zrobić to, co potrafię. Gdyby się nie udało, przyznałbym: „OK panowie, to moja wina”. Jak każdy mógł zobaczyć, tez popełniam błędy, jestem tylko człowiekiem. Zawsze jednak staram się naprawić to, co nie wyszło w kolejnej akcji.
– Jesteś zadowolony ze swoich występów w Gdańsku?
– Nie do końca. Nie jest dla nikogo tajemnicą, że mogę popełniać mniej błędów serwisowych i w ataku, w przyjęciu było nieźle, lepiej niż w klubie. Wiem, że mogę grać jeszcze lepiej, ale następnym razem się uda. Wygraliśmy i koniec, to najważniejsze