Na starcie tegorocznego Dakaru stanęło dziesięć załóg polskich. Wśród nich właśnie Sonik, a więc zdecydowanie największa gwiazda. Zeszłoroczny triumfator klasyfikacji quadowców, czterokrotny triumfator Pucharu Świata. Polak, po przejechaniu 171 kilometrów tzw. "dojazdówki", plan na 11 kilometrów prologu miał jednak prosty. "Tranquillo", co w hiszpańskim oznacza "spokojnie".
Silna polska ekipa na starcie Dakaru!
A wszystko przez feralny start z 2011 roku. Wtedy nasz zawodnik też należał do faworytów. Też miał walczyć o zwycięstwo. Tyle że już na początku zmagań miał wypadek i odpadł z rywalizacji. - Będę się musiał zmierzyć z podwójnym fatum. Start wyścigu i wspomnienia - mówił przed początkiem imprezy.
I faktycznie. Polak nie szarżował. Dojechał do mety jako czternasty w kolejności. Stracił 23 sekundy do Ignacio Casale. W czołówce znaleźli się też inni: drugi był Marcon Patronelli, a trzeci Pablo Copetti. Petronelli - jeden i drugi, bo na starcie stawili się obaj bracia - to ponoć murowany faworyt. W swoim quadzie zamontował ponoć nowiutki silnik Yamahy i ten podczas testów zachwycał. - Mówią, że przejechali na nich na pełnym gazie 2000 tys. kilometrów. Zobaczymy - wyjaśnił prognozy fachowców Rafał Sonik.
Tyle że 2 tys. kilometrów to wciąż niewiele. W Argentynie i Boliwii - gdzie odbędzie się tegoroczny Dakar - zawodnicy przejadą do 16 stycznia 9,5 tys kilometrów, z czego aż 4,5 tys. w trakcie odcinków specjalnych. Silnik będzie więc tylko dodatkiem. Do niezwykłego wręcz wysiłku fizycznego oraz psychicznego, w którym najważniejszą rolę spełniać będzie strategia.