Polski kierowca Renault startował z 7. miejsca i od razu musiał odeprzeć wściekłe ataki Felipe Massy. Brazylijczyk z Ferrari omal nie spowodował kolizji, kiedy próbował wepchnąć się przed Kubicę, oba samochody zderzyły się mocno kołami.
- Bardziej to poczułem niż zobaczyłem - opowiadał Polak. - Nie widziałem go, bo musiałem uważać na to, co działo się przede mną. Rosberg wcześnie zahamował i prawie wjechałem mu w tył. Też musiałem mocno zahamować i wtedy zetknęliśmy się kołami z Massą.
Po emocjonującym starcie Robert spędził cały wyścig, próbując wyprzedzić Nico Rosberga z Mercedesa. Cały czas wywierał na Niemca presję.
- Nasz rytm był naprawdę dobry. Byłem zaskoczony, że po raz kolejny mogłem jechać za Mercedesami i utrzymywać ich rytm. To znaczy, że nasz potencjał był większy. Ale cóż, jeśli się startuje za nimi, to potem naprawdę trudno jest wyprzedzić - stwierdził Polak, który dojechał do mety za Rosbergiem.
- Jeśli zbliżałem się do niego bardziej niż na sekundę, to od razu opony dostawały mocno w kość. Trzeba było więc uważać, żeby ukończyć wyścig.
Wyższość Kubicy musieli uznać obaj kierowcy Ferrari. Massa był siódmy, a Fernando Alonso - ósmy.
- Panowałem nad tym, co się działo i jazda była frajdą, a nie męczarnią - ocenił Polak.
Wyścig wygrał Hamilton, który skorzystał z prezentu kierowców Red Bulla. Na 40. okrężeniu Vettel zaatakował prowadzącego Webbera i dwaj koledzy z zespołu się zderzyli. Niemiec wyleciał z toru, a Australijczyk też uszkodził bolid, przez co dojechał dopiero trzeci.
- Świetnie się tę kraksę oglądało, niczym kino akcji, a wszystko w wysokiej jakości - kpił z rywali Hamilton. - Dla nich to pech, a dla mnie szczęście.