Karol Basz właśnie zakończył sezon w "kartingowej Formule 1" na znakomitym piątym miejscu. Do podium zabrakło odrobiny szczęścia i sukcesu w wyścigach w belgijskim Genku. W pozostałych rundach mistrzostw świata, w Niemczech, Hiszpanii, Włoszech i Japonii, regularnie stawał na podium. Na ulubionym torze, słynnej Suzuce, wygrał 2 z 4 wyścigów. Dokonał tego w dniu swoich 20. urodzin.
- To był najlepszy występ w mojej karierze. Gdy zobaczyłem polską flagę przy najwyższym stopniu podium, to miałem łzy wzruszenia w oczach - opowiada Basz, który w Japonii zarobił pierwsze w karierze pieniądze na torze, w sumie około 10 tysięcy złotych. - W europejskim kartingu zawodnicy nie dostają nagród pieniężnych. W Japonii takie premie otrzymało sześciu najlepszych kierowców. Ale jeszcze ważniejsze było to, jak byliśmy traktowani przez kibiców. Trybuny były pełne jeszcze przed sesją treningową, a po zawodach fani przychodzili z moimi zdjęciami i prosili o autografy. Nawet nie wiem, skąd mieli te zdjęcia! To było coś niesamowitego.
Basz już ma podpisany kontrakt na przyszły sezon z kartingowym zespołem Roberta Kubicy. Nie ukrywa jednak, że jego celem jest jazda większymi maszynami. Kłopot jednak w tym, że koszty startów są astronomiczne. - Na sezon w wyścigach samochodowych trzeba mieć przynajmniej 600 tysięcy złotych - zdradza Basz, który marzy, że pójdzie w ślady Roberta Kubicy i kiedyś trafi do Formuły 1. - To by było spełnienie marzeń - podkreśla.