"Miedziak" twierdzi, że nie miał wtedy poczucia, że dokonał czegoś nadzwyczajnego. - Te wszystkie "najważniejsze starty w życiu" wymyślają dziennikarze. Podczas zawodów nikt w ten sposób nie myśli. Kalkuluje się, jak rozwiązać problemy techniczne i jak wyjść ze startu - mówi.
Żużlem zaraził go ojciec Stanisław, zawodnik toruńskiego Apatora. Kiedy inni chłopcy w Toruniu biegali po podwórku w kółko z kierownicą z patyka, warcząc głośno, 12-letni Adrian trafił do żużlowej szkółki trenera Jerzego Kniazia. Parę dni przed egzaminem na zawodniczy certyfikat złamał palec u ręki, ale zdał celująco. Bólu nie czuł, ból wrócił po zawodach. - Potem jeszcze był chrzest. Klęczałem na zabierakach (ostrych piastach do sprzęgła - przyp. red.) i odpowiadałem na pytania. Wymalowali mnie sprayem w barwy klubowe, a w końcu dostałem potężnie w tyłek. No i byłem żużlowcem... - wspomina.
Ojciec instruował i pomagał mu w karierze do roku 2002, czyli ligowego debiutu. Ale motocykle żużlowe tak się zmieniły, że rady starszego o generację zawodnika z czasem traciły aktualność. Stanisław Miedziński to zrozumiał i od tej pory służył Adrianowi radą tylko kiedy go proszono.
A sam "Miedziak" rósł na wartości. Oprócz Apatora (dzisiaj Unibaks) z jego talentu skorzystali Szwedzi z Indiaterny i Vargarny, Duńczycy z jutlandzkiego klubu Brost i Niemcy z Wolfslake. Ile jest wart, mówią średnie punktowe: w Polsce - 1,914, w Szwecji - 1,941, w Danii - 2,417, a w Niemczech -... nieprawdopodobne 3,000. On tam wygrywa za każdym razem!
Taka praca w czterech ligach to okropny młyn. - Młyn rzeczywiście jest, start i w drogę, start i w drogę - przyznaje Miedziński. - Nie mam nawet dziewczyny, bo która chciałaby faceta, który znika na całe tygodnie i do kina albo na imprezę można z nim pójść dopiero po sezonie?
W Peterborough poderwał biało-czerwonych do boju i zwycięstwa. Czy podobnie będzie dzisiaj w Lesznie, w finale drużynowych MŚ? - Jedziemy po złoto - otwarcie mówi żużlowiec, którego wielu ekspertów typuje na następcę Tomasza Golloba.