Kibice w Polsce są po Grand Prix Singapuru wściekli na przepisy w F1, ale prawda jest taka, że winę za tak dalekie miejsce Roberta Kubicy ponosi zespół. Wystarczyło przecież, żeby wasz kierowca zjechał na tankowanie razem z Rosbergiem, i tak jak Niemiec ukończyłby ten wyścig na podium. Z drugiej strony akurat kwestie związane z pojawianiem się na torze samochodu bezpieczeństwa wymagają jeszcze wielu udoskonaleń. Ja nie mogę pojąć jednego - czemu kierowca musi cierpieć za to, że akurat mu się skończyło paliwo i jeśli chce kontynuować jazdę, musi złamać przepis. Jeśli ktoś zrobiłby to specjalnie, chcąc uniknąć późniejszego tłoku w parkingu, to OK - kara się należy. Ale czym zawinił np. taki Kubica? To tak, jakby w piłce nożnej zawodnik musiał wymienić buty, bo te akurat w trakcie gry mu się rozwaliły, i dostałby za to żółtą kartkę. Bez sensu!
Co do samego wyścigu, to na pewno przejdzie on do historii. Ściganie w nocy ma swój urok i oby takich Grand Prix było jak najwięcej. Kraksa Nelsinho pokrzyżowała Robertowi szyki, ale tak naprawdę zawiniło BMW, które nie potrafiło podjąć szybkiej decyzji. Na wypadku mojego syna skorzystał jego kolega z zespołu Fernando Alonso, ale śmiać mi się chce, gdy czytam opinie, jakoby ta kraksa była częścią strategii ekipy Renault. W tym sporcie wszystko dzieje się w ułamkach sekund i gdyby tak w Nelsinho później jeszcze ktoś wjechał i doszłoby do dramatu, to co wtedy? Nadal "znawcy" uważaliby, że to wszystko było ustawione? Nie sądzę!