„Super Express”: - Jak wygląda życie "Polskiego Księcia" na emeryturze?
Andrzej Fonfara: - Bardzo dobrze i spokojnie, bez stresów. Właśnie jadę dopilnować jednego ze swoich biznesów.
- Czyli?
- Firmy transportowej, którą prowadzimy z bratem. Mamy kilka ciężarówek. Oprócz tego mamy też firmę sprzedającą granit na kuchenne blaty. Będę też budował blisko domu małe centrum handlowe, abym nie musiał daleko chodzić na zakupy (śmiech).
- Czyli emeryturę masz niezłą?
- Tak, do pierwszego wystarcza śmiech). Nie siedzę bezczynnie. Niedawno zrobiłem licencję menadżera bokserskiego. Chciałbym pomagać młodym polskim pięściarzom, ab spłacić dług wobec losu, bo w życiu mam bardzo dużo szczęścia.
- Tak naprawdę to dlaczego odszedłeś z boksu?
- Z perspektywy czasu, czyli od prawie dwóch miesięcy powiem, że złożyło się na to z czterdzieści czynników. Już nie cieszyłem się boksowaniem tak jak dawniej. Coś się wypaliło, po prostu ogień zgasł. Drugi powód, ważniejszy był taki, że w tym roku przyjdzie na świat moje drugie dziecko i chce więcej czasu spędzać z rodziną, która jest dla mnie najważniejsza. A boks, to wyjazdy na kilku miesięczne obozy i długie rozłąki z rodziną. Boks to też urazy, których można doznać w czasie walki, a nawet umrzeć. Mój dwukrotny rywal Adonis Stevenson (29-2-1, 24 KO) dopiero w lutym opuścił szpital po wybudzeniu ze śpiączki, w którą zapadł 1 grudnia 2018 roku po nokaucie z rąk Oleksandra Gwozdyka. I co wtedy masz z zarobionych przez siebie pieniędzy? To nie banał, zdrowie jest najważniejsze.
- Boli, że już nie jesteś celebrytą?
- Mój brat Marek nabija się ze mnie i mówi, że teraz ta jak on jestem zwykłym szarakiem (śmiech). Może czasami brakuje mi tego szumu, ale człowiek do wszystkiego się przyzwyczaja. Na razie wróciłem z Los Angeles do domu w Chicago.
- Wrócisz do boksu?
- Sama zobaczysz (śmiech)