„Super Express”: - Z jakimi nadziejami wylatujesz do USA?
Kamil Szeremeta: - Chcę w końcu pokazać 100% swoich możliwości, wygrać najlepiej przez nokaut, nie dać się poobijać i czekać na kolejne propozycje. Po podpisaniu kontraktu na współpracę z największym obecnie promotorem na świecie Eddiem Hearnem, mam jasno wytyczoną ścieżkę kariery.
- Jak ona będzie wyglądała?
- Podpisaliśmy umowę na 3 walki. Mojemu pierwszemu rywalowi (Oscar Cortes -red.) daleko do wirtuoza, ale tu bardziej chodzi o to, bym obył się z atmosferą wielkiej gali i pokazał się z dobrej strony. Będziemy walczyć 8 rund. Kolejne pojedynki będą mocniejsze.
- A jeszcze niedawno wydawało się, że kolejną walkę stoczysz we Włoszech…
- Już od dłuższego czasu wiedziałem, że jest coś grane z USA, ale nie chciałem nic mówić, dopóki nie było podpisanego kontraktu. W końcu podpisałem umowę z Matchroom Boxing, w związku z czym musiałem zrzec się pasa mistrza Europy wagi średniej. Nie boli mnie serce z tego powodu. Zdobywając mistrzostwo Starego Kontynentu zapisałem się gdzieś w historii, ale teraz zawieszam sobie poprzeczkę wyżej.
- Biorąc pod uwagę twoje miejsca w rankingach (WBC – 2, WBA – 2, IBF – 4 – red.) startujesz z nie najgorszej pozycji.
- W Stanach będę mógł udowodnić, że zasługuję na tak wysokie miejsca. Za Oceanem jest mnóstwo rywali w mojej wadze, z którymi mogę się zmierzyć. Wiadomo, że do Polski promotorzy nie ściągną mi przeciwnika z topu, bo nie ma na to kasy. Tam to inna bajka, a dla mnie to już czas najwyższy, żeby spróbować się na najwyższym poziomie.
- Masz już konkretnych rywali na oku?
- Nie, ale nie miałbym nic przeciwko, aby pójść drogą Maćka Sulęckiego, mojego wieloletniego kumpla. Zdarzyły mu się porażki, ale walczy widowiskowo, ma już renomę w USA, a ja nie czuję się gorszy od niego. Dzięki temu, że mam kontrakt z Matchroom powinno być łatwiej zorganizować walki przykładowo z Gabrielem Rosado, Jackiem Culcayem, a może nawet z Danielem Jacobsem. Chcę zaryzykować i sprawdzić się z najlepszymi. Najpierw muszę jednak wygrać 5 października.
- Na początek walka w legendarnej Madison Square Garden na gali Giennadija Gołowkina.
- Każdy młody chłopak, zaczynający przygodę z boksem marzy o występie w MSG, dlatego pewnie za kilkadziesiąt lat będę to opowiadał wnukom. Od zawsze moim celem było pokazanie się na wielkiej gali. Teraz wystąpię na gali Gołowkina, który generuje wielką oglądalność. Może to i lepiej, że na początek mam „luźniejszą” walkę? Nigdy nie walczyłem na tak wielkiej imprezie, ale wierzę, że z pomocą Boga poradzę sobie z presją.
- Za walkę w USA czeka cię dobra wypłata?
- Na początek wielkiej kasy nie ma, pałacu pod Białymstokiem za to nie postawię, ale z każdą kolejną walką będzie coraz lepiej.
- Jak u ciebie z angielskim?
- Dużo rozumiem, mniej mówię, dlatego na początek będę korzystał z pomocy tłumacza. Nigdy nie byłem pilnym uczniem, wolałem uciec z ostatnich lekcji żeby tylko zdążyć na trening. Możecie być jednak spokojni, że w USA nie przepadnę i dam sobie radę.
- Kibice w Internecie są jednak sceptyczni co do twojego wyjazdu. Niektórzy sugerują, że jeśli dostaniesz mocniejszego rywala to pojedziesz tam jak na ścięcie…
- Jest takie fajne powiedzenie: jeśli nie spełniam twoich oczekiwań, nie gniewaj się, bo to są twoje oczekiwania, a nie moje obietnice. Ja nikomu nie obiecywałem , że będę mistrzem świata. Po prostu zrobię wszystko, by nim być. Ktoś we mnie nie wierzy? Trudno, spływa to po mnie. Sam w siebie wierzę, rodzina we mnie wierzy i to liczy się dla mnie najbardziej. Liczę, że z bożą pomocą uda mi się dużo osiągnąć.