"Super Express": - Od twojej ostatniej walki minęło dziewięć miesięcy. Stęskniłeś się za ringiem?
Krzysztof Głowacki: - I to jak! Dziewięć miesięcy to szmat czasu i odczuwam już ogromny głód boksu. Najpierw miałem wrócić w lutym, potem w kwietniu, maju i stanęło na czerwcu. W końcu się doczekałem.
- Wracasz po operacji łokcia i nadgarstka. Nadal boli?
- Na szczęście nie, z rękoma jest już wszystko w porządku. Na sparingach idzie mi coraz lepiej, jestem szybki, dobrze czuję dystans. Czuję, że w ringu będzie petarda.
- Zmienił się rywal i zamiast Briana Howarda do Gdańska przyleci Altunkaya. Komplikuje ci to przygotowania?
- Zdążyłem się do tego przyzwyczaić, że rywal może się zmienić za pięć dwunasta. Nie sprawia mi to różnicy, bo nie obchodzi mnie, z kim się biję. Skupiam się wyłącznie na robocie, jaką mam do wykonania w ringu.
- Trener Fiodor Łapin twierdzi, że możesz pokonać każdego w wadze junior ciężkiej.
- Tak jest. Raz zrobiłem błąd w walce z Ukraińcem Usykiem i przegrałem. Nie ma opcji, żeby to się powtórzyło. Wyciągnąłem wnioski i teraz będę wygrywał. Wierzę w to, że pokonam każdego na świecie.
- Jak blisko jesteś występu w turnieju World Boxing Super Series, w którym do wygrania są miliony dolarów?
- Nigdy nie patrzę za plecy przeciwnikowi, nie daj Boże walka się nie ułoży albo doznam kontuzji. Jasne, turniej zapowiada się pasjonująco, ale muszę się pokazać z dobrej strony 24 czerwca. Tylko to się dla mnie teraz liczy.
- Sprawy pozaringowe nie będą miały wpływu na twoją formę (Głowacki się rozwodzi - przyp. red)?
- O to nie trzeba się martwić, u mnie wszystko w porządku.