Na co dzień Mariola Gołota pracuje jako adwokat w Chicago. W sobotnią noc jej klientem był własny mąż. Po Polskiej Walce Stulecia Mariola broniła męża i jego honoru.
Tomasz Adamek po zwycięstwie wskakiwał na kolejne narożniki, pozdrawiając kibiców. Kiedy zameldował się na narożniku, w którym stał załamany Gołota, musiał się zmierzyć z Mariolą. Żona Andrzeja zepchnęła "Górala", krzycząc na niego.
- Powiedziałam, żeby spadał z narożnika Andrzeja. On mi na to, że to jego narożnik. A ja: nie, nie, czerwony to narożnik Andrzeja i on dalej tutaj jest - opowiadała później Mariola Gołota "Super Expressowi". W pewnym sensie żona boksera wygrała pojedynek z jego pogromcą. - No, w tym narożniku nie pomachał - uśmiecha się.
Mariola Gołota nie kryje żalu do Adamka, nie tylko o incydent w narożniku. - Tomek z pomocą Andrzeja wszedł tu, gdzie jest. Ta walka nie była potrzebna, Tomek nie był zbyt dobrym przyjacielem - tłumaczy. - Wykorzystał nazwisko Andrzeja, żeby się wypromować. Szkoda, że tak to się kończy. Ja chciałam, żeby pożegnalna walka była z Mollo, ale Andrzej mnie nie posłuchał.
Żona boksera nie wie, czy to koniec jego kariery. - Ja nie chcę, żeby znów walczył, ale pod tym względem nie mam na niego żadnego wpływu - zdradza. - Wiem tylko, że nigdy nie widziałam, żeby Andrzej trenował tak ciężko, jak do tej walki. Dwa razy ciężej niż normalnie, naprawdę dał z siebie wszystko. Chciałabym, żeby kibice o tym wiedzieli. Są po prostu pewne limity, ile może zrobić człowiek...