- Spodziewałeś się, że pokonasz "Popka" aż tak łatwo?
Mariusz Pudzianowski: - Może tak to wyglądało, ale ja na to zwycięstwo pracowałem, trenując ciężko przez 5 miesięcy, więc nie powiem, że łatwo mi to przyszło. To jest waga ciężka i wszystko w klatce zdarzyć się może. Paweł to wielki chłop i nie chciałbym podejść pod jego rękę. Gdyby pocelował, to nogi by się pode mną ugięły i mógłbym odpłynąć. Przez tę minutę radził sobie nieźle. Jeden jego cios nawet trochę odczułem.
- "Popek" po walce był wściekły. Nie chciał rozmawiać z mediami.
- Wiadomo, że po porażce każdy jest wkurzony. Wiem jak to jest, bo już kilka razy dostałem tak po głowie, że nie wiedziałem jak się nazywam. To są duże emocje i nie można mieć do niego pretensji. Paweł pokazał, że ma jaja, bo po tak długiej przerwie wszedł ze mną do klatki. Trzy miesiące trenował i tyle ile mógł to zrobił, ale wiedział, że moje ręce troszeczkę ważą i krzywda może mu się stać. Brawa mu się należą za odwagę.
- Dla ciebie to była walka o być albo nie być. Miałeś strasznie dużo do stracenia.
- Presja mi ciążyła, czułem ją na plecach. Gdybym przegrał, to bym mógł już tylko zwijać torbę i do ziemianki na pół roku jechać.
- Co teraz? Jaki będzie kolejny krok w twojej karierze?
- Na razie o tym nie myślę. Teraz chcę dwa tygodnie odpocząć. Do końca 2017 roku na pewno będę walczył. Niektórzy powiedzą, że nie mam talentu, ale przynajmniej jestem dobrym rzemieślnikiem. Ciężko pracuję i może mistrzem świata nie będę, ale jeszcze swoje osiągnę. Psy szczekają, a karawana jedzie dalej.
- Zdetronizowałeś "Króla Albanii"...
- Niech wam będzie (śmiech). Zabrałem Pawłowi koronę i teraz ja jestem samozwańczym Królem Albanii. Jego scena, moja arena.