Konflikt między Rajkowskim i Skrzeczem trwa od dawna. - Byłem z Rajkowskim w zarządzie WMOZB. Dochodziły mnie głosy, że pieniądze związku się rozpływają, wystawiane są lewe faktury. Zażądałem usunięcia Rajkowskiego z zarządu.
Wtedy zaczęło się nękanie mnie telefonami i SMS-ami. Potrafił wydzwaniać do mnie w dzień i w nocy, często pijany, miałem nawet 20 telefonów dziennie - mówi nam Skrzecz.
- Dzwoniłem do niego, ale wulgaryzmy padały z obu stron - odpowiada Rajkowski.10 września panowie spotkali się podczas posiedzenia WMOZB. - Skrzecz zaatakował mnie, kiedy siedziałem. Dwa razy powstrzymał go członek zarządu Jerzy Rybicki, ale za trzecim razem już nie dał rady. Jak przez mgłę pamiętam pięść Skrzecza lądującą na mojej brodzie - opowiada nam Rajkowski.
Wersja Skrzecza jest diametralnie inna: - Rajkowski znów zaczął mnie obrażać. Nie wytrzymałem, więc ruszyłem w jego kierunku. Dwa razy zostałem rzeczywiście powstrzymany przez Jerzego Rybickiego (mistrza olimpijskiego - przyp. red.). Za trzecim razem Jurek też mnie powstrzymał, upadłem na stół, który oddzielał mnie od Rajkowskiego. Nie padł żaden cios. Przecież gdybym naprawdę go uderzył w brodę, to chybaby nie żył. On tylko udawał ciężko zno-kautowanego, dopóki nie przyjechała karetka.
Rajkowski twierdzi, że naprawdę przez 20 minut leżał nieprzytomny, ma neuropatię pourazową i nadal... odczuwa skutki uderzenia. - Zaproponował mi "ugodę". Chciał, żebym umieścił jego żonę w zarządzie. Potem proponował, żebym zapłacił mu 50 tysięcy złotych. Mam tego dosyć, niech idzie do sądu. On obrażał już dziesiątki osób związanych z polskim boksem - mówi Skrzecz.
To nie pierwsza bójka, w której uczestniczył Rajkowski. W grudniu 2015 roku na obiektach sekcji bokserskiej Legii Warszawa doszło do starcia między Rajkowskim a jednym z ówczesnych trenerów Łukaszem Landowskim. Sprawa też jest w toku, w sądzie.