Śmierć syna
Nie miał dużego doświadczenia pięściarskiego, ale szybko chłonął wiedzę, którą w wyjątkowy sposób potrafił przekazać podopiecznym. Na igrzyskach olimpijskich w Seulu (1988) święcił pierwszy międzynarodowy triumf, gdy aż czterech jego podopiecznych (Andrzej Gołota, Jan Dydak, Henryk Petrich i Janusz Zarenkiewicz) zdobyło brązowe medale. Wówczas już zaczęły się problemy zdrowotne szkoleniowca - miał kłopoty z kręgosłupem, przez co na jakiś czas musiał zrezygnować z pracy trenera polskiej kadry. Rozpoczął rehabilitację, a po powrocie do zdrowia wyjechał do Norwegii, gdzie był trenerem kadry bokserskiej i konsultantem Norweskiego Komitetu Olimpijskiego. Był tam tak szanowaną postacią, że przyznano mu nawet norweskie obywatelstwo. Niestety Norwegia do końca życia kojarzyła się trenerowi z ogromną tragedią...
Pewnego chłodnego, listopadowego dnia w Norwegii Andrzej Gmitruk otrzymał wiadomość, ścinającą z nóg: o śmierci syna. Tamtejsza prokuratura stwierdziła, że było to samobójstwo, ale trener nie dawał temu wiary.
Choroba żony
Żona Agnieszka często pojawiała się na galach bokserskich, a promienny uśmiech niemal nie schodził jej z buzi. Gdy Gmitruk łączył pracę trenera z byciem promotorem, żona pomagała mu w prowadzeniu biznesu, a kilka lat temu urodziła im się córeczka, która była oczkiem w głowie trenera. Niestety, później pojawiły się problemy... Agnieszka nagle zaczęła tracić wzrok. Prawdopodobnie w trakcie robót ogrodowych do jej oczu (nosiła soczewki) dostała się bakteria, na którą nie działały żadne antybiotyki. - Kochany, nie mam pojęcia co się dzieje. Jeżdżę z nią wszędzie gdzie się da. Już ja dam popalić tej bakterii! - mówił w prywatnych rozmowach trener. Rozpoczęła się walka o zdrowie żony, która przeszła kilka operacji, a kolejna, we Francji, była w planach. W międzyczasie trener Gmitruk dofinansował teściom przeprowadzkę do Hipolitowa, by bliscy byli przy niej. Sam trener przejął na siebie obowiązki domowe - codziennie rano robił zakupy, odwoził córkę do przedszkola, wyprowadzał psy, prowadził treningi, pracował jako komentator. Nigdy nie uskarżał się na swój los.
Wybitny szkoleniowiec
Prowadził najwybitniejszych polskich pięściarzy:Andrzeja Gołotę, Mateusza Masternaka i Tomasza Adamka. „Góral” przyznał "Super Expressowi", że kiedyś w trakcie zajęć z nim trener dostał... zawału. - Podczas tarczowania zrobił się biały jak ściana i miał problemy z oddychaniem - powiedział nam Adamek.
10 listopada po raz ostatni sekundował w narożniku Artura Szpilki podczas walki z Mariuszem Wachem. - Do jasnej cholery, prowadzisz ten pojedynek, człowieku. Co ty wyprawiasz?! - grzmiał po 6. rundzie, gdy Szpilka ponownie opuścił ręce i dryfował na skraju nokautu.
10 dni później, jak co roku, w rocznicę śmierci syna zapalił symboliczną świeczkę, ku jego pamięci. Okrutny los sprawił, że to była ostatnia świeczka w życiu trenera...