"Super Express": - Niedawno zrezygnował pan z prezesury w Polskim Związku Podnoszenia Ciężarów. Łatwiej się bić w MMA, niż rządzić polskimi ciężarami?
Szymon Kołecki: - Jedno i drugie jest stresujące. Ale MMA to duża odmiana po pracy. Nie jestem już najmłodszy i to był ostatni dzwonek, by spróbować. A pomysł z MMA kiełkował we mnie od kilku lat. To ciekawy sport, jest duża adrenalina, dobre pieniądze i wielkie widowiska. Dużo plusów, ale. można też dostać lanie.
- W MMA płacą lepiej niż w podnoszeniu ciężarów?
- W moim najlepszym sportowym czasie, w latach 2007-2009, oprócz wypłat z zawodów miałem świetne kontrakty sponsorskie i zarabiałem bardzo dużo. Nie liczyłem, czy zarabiam więcej teraz czy wtedy, ale są to podobne sumy. Ale na pewno w MMA łatwiej się zarabia, niż podnosząc ciężary.
- Jak długo chce pan jeszcze walczyć?
- Kiedy zaczynałem, zakładałem, że potrenuję 3 lata, ale teraz. to wszystko ewoluuje, zobaczymy, w którą pójdzie stronę. Może bowiem spotkam w klatce kogoś, kto wybije mi MMA z głowy. Ale dopóki idzie mi dobrze, to nie stawiam sobie żadnych granic.
- Jak z kondycją?
- W porządku. Umiejętne rozkładanie sił w trakcie walki jest kluczowe. Wciąż się tego uczę, ale czuję, że z każdym miesiącem idzie mi lepiej.
- Jakiej walki spodziewa się pan w sobotę?
- Mój rywal na co dzień waży około 110 kg, ja - 98, a mierzymy się w limicie 103 kg. Będzie między nami spora różnica kilogramów na jego korzyść i spodziewam się, że ruszy do przodu. Ale nie obawiam się, radzę sobie w stójce, jestem dobry w zapasach. Jestem gotowy, powalczę o zwycięstwo.