Mateusz Gamrot stanął dziś przed wielkim wyzwaniem. W trakcie gali na UFC Las Vegas 31 Polak walczył z Jeremym Stephensem. Amerykanin to legenda amerykańskiej organizacji, dla której walczy od 2007 roku. Ostatniego czasu nie może zaliczyć do udanych. Amerykanin zaliczył pięć starć bez wygranej pod rząd! Wiadomym było, że "Gamer", tak jak w poprzednich dwóch starciach, nie złoży broni i będzie chciał szybko uporać się z doświadczonym przeciwnikiem.
"Gamer" w ostatnim starciu mierzył się ze Scottem Holtzmanem. Efektownie go znokautował i zgarnął drugi bonus w UFC. - Walczyłem już z jednym gościem, który pokonał Holtzmana. Josh Emett po starciu ze mną został wyniesiony z klatki na noszach. Jeden nokaut niczego nie zmienia - prowokował Stephens w rozmowie z TVP Sport. – Jeremy to duże nazwisko w USA i bardzo się cieszę z tego powodu. Jest bardzo doświadczony, legenda UFC, to przyjemność walczyć z nim, ponieważ jeśli wygram, moje imię wskoczy na wyższy poziom - mówił z kolei Gamrot.
Polak miał rację! Do ringu wyszedł niezwykle nabuzowany, wypełniając energią całą UFC Apex. Po 19 sekundach przeciwnik leżał już na macie po pierwszym obaleniu. Gamrot próbował poddać rywala kimurą. Amerykanin chwilę bronił się przed tą techniką kończącą, ale po 65 sekundach musiał uznać wyższość "Gamera", który wygrał drugą walkę dla UFC.
- Kto jest następny? - krzyczał w klatce tuż po walce. W rozmowie z Paulem Felderem roznosiła go energia. Udawał nawet, że uderza prowadzącego wywiad emerytowanego zawodnika. - Chcę zostać mistrzem UFC: za rok, za dwa. Dywizja lekka jest najmocniej obsadzoną. Jestem gotowy na kogokolwiek - mówi w klatce Gamrot.