- Co ta przegrana z Mariuszem Pudzianowskim dla Ciebie znaczy?
Łukasz Jurkowski: Ojejku. Celem sportowca jest wygrywanie, ale nie czuję goryczy, że przegrałem…. Cieszyłem się możliwością, że mogłem wziąć udział w takim pojedynku, że mogłem wejść do klatki. Przed samym wyjściem do klatki, gdy zaczęli grać „Sen o Warszawie”, Janek (Błachowicz – przyp. Red.) mówił mi: „Ciesz się każdym momentem tego co się teraz wydarzy, bo to jest ostatni raz”. Dlatego nie traktuję tego w formie porażki. Ja wygrałem tym pojedynkiem zdecydowanie więcej…
- Zacytowałeś słowa Janka, że to jest Twój ostatni raz. Czy rzeczywiście jest to Twój ostatni raz w klatce?
ŁK: Nie mówię już o ostatnich razach, bo już wcześniej się żegnałem. Dlatego nie będzie już wielkiej sceny i dramy. Ale tak, to już wystarczy. Mówiłem przed pojedynkiem, że porażka oznacza, że już nie mam czego szukać w tym sporcie i… naprawdę starczy. 22 lata w sportach walki, w zasadzie 23, to wystarczy. Czas powiedzieć: „Juras, już się do tego nie nadajesz. Swoje zrobiłeś. Pas”.
- Nie zlekceważyłeś Pudziana, nie przygotowywałeś się za krótko?
ŁK: Nie. Zacząłem treningi zaraz po tym, gdy był telefon z KSW z propozycją walki. Sam jestem zdziwiony, że udało się wykorzystać ten czas optymalnie. Może z jeden trening mi wypadł. Udało się wszystko pogodzić. I treningi, i obowiązki i pracę. Może jeszcze ze 2 tygodnie by się przydały. Ale Pudzian jest tytanem pracy. W tym pojedynku pokazał, że odrobił lekcję na piątkę.
- Pudzian chyba w trakcie walki namawiał Cię, żebyś się poddał. Przyszło to Ci w ogóle do głowy?
ŁK: Mariusz rzeczywiście mówił ze trzy razy, żebym się poddał. Ale nie. Odpowiadałem mu że nie ma takiej możliwości. Ja się nie poddaję. Nigdy nie ma takiej opcji. Mówiłem: „Wal dalej, ja się nie poddam”…
-...ale chyba głowa troszeczkę bolała i szumiało po tych wszystkich ciosach.
ŁK: Bardziej niż po weselu na Podlasiu o 6 rano.
Rozmawiał Andrzej Kostyra.
Cały wywiad do obejrzenia w materiale wideo umieszczonym niżej: