Nikt nie wpadł na to, że rekord świata w długości lotu może paść w Akureyri. Dotychczas przepiękne loty widzieliśmy na Letalnicy w Planicy, a ten najdłuższy miał miejsce w Vikersund. Do wczoraj to próba Stefana Krafta na 253,5 metra z Vikersund była najdłuższa. Po siedmiu latach sprawy w swoje ręce wzięli przedstawiciele Red Bulla, sponsora Ryoyu Kobayashiego, jednego z najlepszych skoczków ostatnich lat. Japończyk wielokrotnie pokazywał, że nie boi się latać, więc dostał niezwykłą platformę, by odlecieć.
Zachwycony wydarzeniem jest Adam Małysz. Prezes PZN, jako człowiek kojarzony z Red Bullem, nie był zaskoczony, że to właśnie Kobayashi zdecydował się oddać tak rekordowy skok. – Odległość 291 metrów robi ogromne wrażenie, ale nie jest dla mnie zaskoczeniem, wiedziałem, że Japończycy planują taki projekt, bo rekord był jednym z marzeń Ryoyu – przyznał Małysz, cytowany przez Red Bulla.
Adam Małysz karierę skończył po sezonie 2010/11. Mamut w Vikersund dopiero się rozrastał (ostatnio został jednak "popsuty"), tak, by można było dolecieć dalej. To właśnie w Norwegii Małysz skoczył 230,5 metra, ustanawiając rekord życiowy. Pewnie, gdyby skakał w erze wielkiej Letalnicy, to mógłby pokusić się o lot w pobliże 250. metra. Jak zdradził legendarny skoczek, sam miał propozycję, aby zaangażować się w coś podobnego, co widzieliśmy kilkadziesiąt godzin temu na Islandii. – Miałem taką propozycję! Podobny pomysł mieli kiedyś Austriacy i zapraszali mnie do udziału, też chcieli budować specjalną skocznię. Ale ja akurat kończyłem właśnie karierę, głowa była już trochę gdzie indziej, więc podziękowałem. Ale w końcu pomysł wtedy upadł i nie był i tak realizowany – wyznał obecny prezes PZN. Być może, gdyby się na to zgodził, to marzenia Kobayashiego w ogóle by nie istniały...