Małysz, Stoeckl i Thurnbichler

i

Autor: Alex Marcinowski/ Super Express (2), Maciej Gillert /Super Express,

#Skijumpingfamily

Adam Małysz szczerze rozlicza nieudany sezon PŚ. O rozmowach ze Stoecklem, zmęczeniu Thurnbichlera i przyszłości skoków

2024-03-28 8:00

– Myślę, że Thomas, ale nie tylko Thomas, zderzył się troszkę z polską rzeczywistością. My jako związek musimy mu pomóc, a z drugiej strony zauważyliśmy, że daliśmy mu w stu procentach wolną rękę i... to też nie do końca zawsze funkcjonowało – mówił nam w Planicy Adam Małysz, prezes Polskiego Związku Narciarskiego. W Planicy opisał nam ze swojej perspektywy jeden z najgorszych sezonów polskich skoków w XXI wieku.

– Co Pana zdaniem zaważyło na tym, że ten sezon był jaki był?

– Myślę, że dużo czynników się na to złożyło. To nie jest jedna sprawa. Rozmawiałem i z zawodnikami i z trenerami o tym, w czym tkwi problem. Na pewno tkwił w samym przygotowaniu. Myślę, że głównym kłopotem było to, że do czerwca ub.r. w zasadzie FIS trzymał nas w niepewności, jeśli chodzi o sprzęt. No i później dokonali zmian. A najważniejsze w sprzęcie to piętki i wkładki, które są z tyłu i trochę to mocno w nas uderzyło, ale myślę, że taka głębsza analiza na pewno przyjdzie. Siądziemy i będziemy na pewno rozmawiać na ten temat o tym, co zrobić, żeby było dobrze. Zostanie przygotowany plan. To wszystko zostanie omówione na zarządzie, a on zadecyduje jak będziemy działać dalej. Też jest sporo przemyśleń, szczególnie jeśli chodzi o tych starszych chłopaków. Na pewno będziemy dużo więcej wymagać od trenerów. To są bardzo doświadczeni zawodnicy i oni też muszą być trochę bardziej indywidualnie prowadzeni, mieć trochę więcej odpoczynku. Wszyscy mocno narzekają na to, że po prostu są zmęczeni tym sezonem. Mimo że ten sezon nie miał takiej imprezy głównej, to tych zawodów było bardzo dużo i tych turniejów było sporo. I tu na pewno był w tym problem.

– Czy trener Thomas Thurnbichler trochę nie zapanował nad sytuacją?

– Tutaj zdecydowanie Thomasa będę bronił, bo z jednej strony może nie ma takiego doświadczenia, ale jasno i wyraźnie szedł i dalej idzie swoją linią i mówi, jak to powinno wyglądać. I myślę, że się z tym zgadzamy. Coś jednak nie zadziałało. Przed turniejem, może nie "zwolniliśmy", ale odsunęliśmy trochę Marka Noelke, który pewne rzeczy planował i myślę, że to też miało swój problem w tym wszystkim. Później ta atmosfera zdecydowanie się poprawiła i chłopaki też sami sygnalizowali, że jest zdecydowanie lepiej. Było już jednak trochę za późno, bo jednak to całe przygotowanie było po prostu za mocne i za ciężkie, za mało było przerw. Zamysł był też taki, że chłopaki zawsze zaczynali dobrze, a na koniec "słabli". Chcielibyśmy, by faktycznie mogli wytrzymać do końca sezonu. Ale chyba za długo trwał ten okres przygotowawczy. Ten wyjazd na Cypr, później powrót w zasadzie na jeden dzień i od razu podróż do Lillehammer: to na pewno było niepotrzebne. Z drugiej strony każdy szukał tego śniegu na początku sezonu i to była jedyna naśnieżona skocznia. Dostaliśmy sygnał, że Norwedzy skaczą w Lillehammer i stąd była decyzja, że nasi też tam pojadą. Nikt nie brał pod uwagę to, że oni mogą być naprawdę tak mocno zmęczeni.

Co ze Stoecklem? 

– Musi paść pytanie o Alexandra Stoeckla i jego rolę potencjalną jako dyrektora polskich skoków...

– Z Alexandrem póki co nie było żadnych rozmów ze względu na to, że obiecałem mu - jak chciałem, żeby przyszedł do nas 2-3 lata temu - że jak będzie na to gotowy, to da mi sygnał, że chcemy z nim rozmawiać. Myślę, że on w tym momencie naprawdę musi przede wszystkim odpocząć po zamieszaniu z norweską kadrą. On to dosyć mocno przeżywa, bo nawet był tutaj na skoczni w Planicy i rozmawialiśmy. On potrzebuje oddechu i nabrania ochoty, by być w tym całym cyrku. Potrzebuje zatęsknić za tym. I na pewno będziemy rozmawiać na ten temat. Ale przede wszystkim musi odpocząć. Musi uregulować wszystkie sprawy, które ma z norweskim związkiem. I potem pewnie się do niego odezwiemy, jak on się nie odezwie pierwszy...

– Jakie są więc potencjalne kandydatury?

– Ogłosiliśmy konkurs, więc czekamy na jakieś oferty. Na pewno łatwiej byłoby nam funkcjonować, jeśli by to były osoby z Polski, ale wiemy, że nie każdy też się do tego nadaje, więc będziemy szukać wszędzie. Nie jest powiedziane, że akurat musi to być osoba z Polski, ale muszą to być osoby kompetentne, które będą chciały pomóc w całym systemie, bo zawsze jest dyrektor, a pod nim są tak zwani kierownicy czy koordynatorzy i oni muszą pracować z dyrektorem i znać się na swojej robocie.

– W połowie sezonu trener Thomas Thurnbichler stwierdził, że czasem nawet potrzeba dziesięciu lat, żeby taki system postawić na nogi. Za przykład dał Niemców, którzy w 2014 roku byli trochę w innym miejscu niż teraz. 10 lat to sporo, a kibic Polski niecierpliwym kibicem jest...

– Nasz problem na pewno jest taki, że u nas to zainteresowanie skokami jest potężne. Nie jest łatwo egzystować w takim świecie, gdzie cały czas jesteś dopytywany czemu tak, a czemu nie inaczej. Choćby w temacie Alexandra Stoeckla, gdzie cały czas są pytania, gdzie dziennikarze docierają nawet przed nami do pewnych osób i wyciągają od nich informacje. Zbudowanie takiego systemu to nie jest łatwa robota. Zaczęliśmy w zeszłym roku budowę i to, co się wydarzyło w juniorach, zaczęło pomału funkcjonować, ale na górze, nawet mimo błędów, potrzeba czasu. Każdy trener, który przyjdzie z zagranicy, musi się dostosować do polskich realiów. Bo jest tak, że można system przyprowadzić i próbować tworzyć taki, jakie są w Niemczech, w Austrii, Norwegii. Myślę, że Thomas, ale nie tylko Thomas, zderzył się troszkę z polską rzeczywistością. My jako związek musimy mu pomóc, a z drugiej strony zauważyliśmy, że daliśmy mu w stu procentach wolną rękę i... to też nie do końca zawsze funkcjonowało. Musimy mieć na tą pracę wpływ i musimy bardziej wpływać na to, kto, gdzie i jak. I wspólnie budować ten system. To nie będzie tak, że ktoś przyjdzie i od razu po prostu rzuci nas na głęboką wodę i będzie tak jak w Austrii czy w Niemczech. Niestety u nas to tak nie funkcjonuje i musimy to w tym momencie pozbierać w jedną całość. Chcemy wspólnie zacząć budować system. Taki, który częściowo chcemy sprowadzić z zagranicy, ale żeby to był nasz polski system.

– Bardziej Pana zaskoczył tak udany debiutancki sezon Thomasa Thurnbichlera, czy ten drugi, jednak nieudany?

– To jest trudne pytanie, dlatego że wiemy doskonale, że jak przychodzi trener, to łatwiej by mu było, gdyby przychodził do składu, w którym by musiał coś budować od samego początku. A on objął zawodników, którzy mieli potężne doświadczenie, wprowadził pewne zmiany i zaczęło to funkcjonować. I wydaję mi się, że w tym przypadku trochę to tak "oślepiło" trenerów, że wyniki były niemal od razu. Piotrek mistrzem świata, Dawid zaczął wygrywać Puchary Świata i walczył o Kryształową Kulę. I to chyba tak przyćmiło czujność i za wszelką cenę w tym roku chcieli jeszcze lepiej. Trochę też pomijając młodzież. Myślę, że Thomas, za dużo wziął na siebie, bo on chciał kontrolować juniorów i kadrę. Mieć nad tym pieczę. Nam to oczywiście pasowało, bo jakby nie było, mieliśmy osobę, która chce wszystko kontrolować, więc nawet nam tego dyrektora nie trzeba było, skoro Thomas brał to na siebie. Myślę, że to dla nas też trochę było wygodne. Z drugiej strony od jakiegoś czasu widzieliśmy, że Thomas zaczyna sobie z tym nie radzić. Jak jesteś tym pierwszym trenerem, to musisz się mimo wszystko skoncentrować na grupie. Oczywiście może doradzać innym trenerom. Pokazać jak system funkcjonuje, jak to ma wyglądać, ale dać trochę innym trenerom też wolną rękę, żeby nie było tak, że ci wszyscy trenerzy do niego dzwonią i ciągle zadają pytania. Tego było po prostu za dużo.

Kobayashi wie kiedy zniknąć

– A trenera Thomasa Thurnbichlera zgubił pracoholizm?

– Trochę porównałbym Thomasa do Heinza Kuttina. Heinz był wyśmienitym trenerem, zresztą dalej tak jest, ale wszystko próbował sam budować od podstaw. Wiemy, że na poziomie Pucharu Świata tak się nie da. Musisz mieć od tego ludzi. I stąd często się mówi, że zawodników w kadrach jest pięciu czy sześciu, a w sztabach jest dziesięciu ludzi. Każdy jest za coś odpowiedzialny i każdy kreuje cały ten system, a gdy spada to na jedną osobę, to ona nie jest w stanie tego udźwignąć, bo zaczyna brakować dnia. Doba ma tylko 24 godziny i robi się tak, że po nocach myślisz o tym jak zrobić coś lepiej i jesteś po prostu zmęczony. Widzę po Thomasie, że on jest po prostu zmęczony w wielu kwestiach. Do tego dochodziło jeszcze to, że chłopaki byli w takiej dyspozycji w jakiej byli. Na szczęście "Olek" zaczął skakać i faktycznie trochę podniósł te morale całego teamu. Frustracja tych najstarszych zawodników się pogłębiała. Widziałem, że ten koniec był zdecydowanie lepszy.

– Nawet jak z nimi rozmawiam, to oni nie mają jakiejś dużej pretensji do Thomasa. Wiedzą, że ma fach, ale też potrzebują trochę tej indywidualności. To, co mówiłem od na początku - oni potrzebują trochę innego prowadzenia. Dać im większą swobodę, wolną wolę, żeby mieli coś do powiedzenia. By pracować na świeżości. Podobały mi się wypowiedzi Ryoyu Kobayashiego, który mówił, że jak jest zmęczony, to mówi trenerowi "Auf wiedersehen, znikam na dwa, trzy dni". Zresztą jak śledzę go mediach społecznościowych, to ja się zastanawiam, czy on w ogóle w lecie trenował, bo cały czas gdzieś podróżował. On ma taki system, że jak widzi, że coś nie idzie, to odpoczywa 2-3 dni, zwiedza sobie jakieś miejsce i wraca na świeżości. A jest zdecydowanie młodszy od naszych zawodników, więc myślę, że my też musimy trochę im dać takiej swobody, żeby oni też kreowali swoje skoki.

– Pytanie o kadrę B. Jak Pan ją widzi? Czy nie należy kadry B odmłodzić, a innych (np. Andrzej Stękała czy Klemens Murańka) oddać trenerom bazowym?

– To też był mój cel. Zacząć budować to wszystko od nowa i ściągnąć młodzież. Na pewno problem jest taki, że skoki są tak popularne w Polsce, że na to, żeby ci młodzi zaczęli osiągać sukcesy FIS Cup, w CoC, a później w Pucharze Świata, nie mamy po prostu czasu. Za każdym razem, jak chcemy w ten sposób działać, to wiemy, że tych wyników od razu nie będzie i stanie się dziura. I wtedy oczywiście znów spłynie krytyka, że dlaczego nie tamci, jak są starsi, którzy są dalej lepsi od tych młodszych. Mamy w planach coś takiego, że faktycznie te kadry regionalne powinny powstać, by ci starsi zawodnicy, którzy dalej są dobrzy, mieli możliwość trenowania, bo oni w klubach mają kiepskie możliwości. W klubach szkoli się młodych zawodników do juniora, do starszego juniora, a później oni wychodzą. I jak oni się do kadry nie dostają, to kończą kariery. Więc musi być coś, co jest takim pomostem między tym wszystkim.

– I wiem, że często dziennikarze są niecierpliwi, bo nawet niedawno słyszałem pytania, że jak to jest, że Słoweńcy już ogłosili kadry. Ale Słowenia to nie Polska, my mamy zupełnie inne realia i my nie jesteśmy w stanie w trakcie sezonu ogłosić, jak to będzie w kolejnym sezonie. To trzeba na spokojnie przeanalizować, zrobić rozeznanie, jak to ma funkcjonować. Przede wszystkim też dlatego, że my mamy głównych trenerów zagranicznych. Jest trochę tych trenerów polskich, ale dalej to nie są tacy szkoleniowcy, którzy mogliby prowadzić faktycznie jako pierwsi trenerzy te kadry. Więc tutaj jest o tyle trudna sytuacja, że my potrzebujemy zawsze tego czasu: kwiecień, a przynajmniej nawet do połowy maja, żeby to poukładać i wtedy ogłosić kadry. A to też jest tak, że mimo wszystko ci zawodnicy do tej połowy maja, do końca kwietnia powinni odpocząć. Ja wiem, że wcześniej były sytuacje, np. w czasach Stefana Horngachera, że czasem od razu po Planicy wracali do pracy. Już się tak nie da.

Adam Małysz podsumowuje sezon 2023/2024
Sonda
Czy śledzisz skoki narciarskie kobiet?
Najnowsze