Szef komitetu organizacyjnego w Wiśle Andrzej Wąsowicz mówi nam o genezie zimowych konkursów, w których rozbieg odbywa się w rynnach lodowych, a lądowanie na igelicie (płatach ze sztucznego tworzywa).
- Z inicjatywą takiego hybrydowego sposobu przeprowadzenia zawodów wyszedł wiosną Sandro Pertile, dyrektor Pucharu Świata – mówi Andrzej Wasowicz. - Argumentował, ze klimat się ociepla i trzeba spróbować takich rozwiązań. Chciał je przetestować właśnie u nas. Przystałem na to wiedząc, że przy rosnących cenach energii elektrycznej nie dalibyśmy rady sfinansować wytwarzania sztucznego śniegu w agregatach. W ubiegłym roku miesiąc produkcji sniegu kosztował około pół miliona złotych, a w tym roku było to sporo więcej.
Mimo hybrydowego rozwiązania na skoczni budżet imprezy jest wyższy o ok. 300 tysięcy złotych niż rok temu. Wynosi 1,8 mln zł.
- Bo też Sandro Pertile rezygnując ze sztucznego śniegu zaaplikował nam dodatkowo konkursy kobiet. Pula nagród każdego z dwóch dni wynosi 79 tysięcy franków dla mężczyzn i 28 tysięcy dla kobiet (łącznie ponad 500 tys. zł dziennie – red.). A wpływy z biletów, o ile uda się wszystkie sprzedać, stanowią tylko trzecia część budżetu imprezy.
Szef organizacji zawodów w Wiśle ma nadzieję, że w kolejnym sezonie, 2023-2024, Wisła nie będzie już miejsce inauguracji Pucharu Świata, ale odzyska miejsce w kalendarzu tygodni zimowych, tak jak było w latach 2013 – 2017.
- We wstępnym kalendarzu następnego sezonu przewidziany jest polski turniej, w styczniu 2024 roku. Dwa konkursy odbyłyby się w Wiśle, jeden w Szczyrku i dwa w Zakopanem – wyjawia plany prezes Wąsowicz.
Pozostaje życzyć, aby ambitny plan polskiego turnieju, na kształt Czterech Skoczni czy Raw Air, wreszcie się spełnił.