„SE” - Czy pana syn da sobie radę po niepowodzeniu w pierwszym konkursie?
Bronisław Stoch (64 l.): - Każdy przyjmuje ciosy od losu po swojemu. Kamil przechodził już kryzysy, w których czasem miał pomoc ze strony innych, ale głównie musiał sobie radzić sam. I skoro wiele razy poradził sobie z trudnościami i z obniżkami formy, to jest nadzieja, że poradzi sobie i teraz. Najważniejsze, by nie tracił animuszu i chęci skakania.
- Nie boi się pan o niego?
- Obawy mam zawsze. I o formę ogólną i o to, czy skoki będą takie, jak on sobie życzy. Nie obawia się tylko ten, kto nie ma wyobraźni. Ale sportowcy maja przecież różne koleje kariery. Ocierają się o różne zdarzenia i muszą je przetrawić. Są autentyczni w tym, co robią, dają z siebie wszystko. Czasem przerost ambicji może spowodować nadmierne starania, które prowadzą do błędu. Ale w naszej kadrze już od lat zawodnicy prowadzeni są tak, by rywalizowali nie z rywalami, a z własną dyspozycją. Mają wykonać dobrą robotę. I jeśli Kamil nie straci motywacji, to będzie OK.
- Kibiców jednak boli, gdy mistrz olimpijski ląduje w trzeciej dziesiątce…
- Czy to coś złego, że komuś nie wyjdzie start? Lepiej być trzydziestym skoczkiem świata niż pierwszą safandułą w Polsce (śmiech). Dla niego to kolejne doświadczenie. A przekładaniec na skoczni, w którym wygrywa raz ten, a raz tamten, dodaje otuchy innym zawodnikom.
- Co może pomagać, a co przeszkadzać 33-latkowi w poukładaniu dyspozycji?
- Na pewno pomaga mu dojrzałość. Skoczkowie dojrzewają wcześniej niż inni, skoro samotnie siadają na belce rozbiegu. A przeszkadzać mu mogą… tylne wiatry (śmiech) i ewentualne konflikty czy napięcia w grupie. Ale to zdarzało się w przeszłości, a teraz panuje znakomita atmosfera koleżeństwa i partnerstwa i trzeba dbać o jej podtrzymanie.
Konkurs indywidualny MŚ na skoczni K120 zaplanowany jest na piątek 5 marca o godz. 17. Konkurs drużynowy mężczyzn - na sobotę 6 marca, także o godz. 17.