Odpowiedź jest prosta. Sukces spadł na Johannesa jak grom z jasnego nieba. 21-latek błysnął już w Lahti, gdzie zdobył brązowy medal w sprincie. Rozkwit jego formy nastąpił w bieżącym sezonie. Klaebo wygrał siedem z ośmiu startów Pucharu Świata w biegach narciarskich i szybko stał się gwiazdą. Jest niekwestionowanym liderem klasyfikacji generalnej i głównym faworytem do medali podczas igrzysk w Pjongczang. W zeszłym roku zarobił niecałe 44 tysiące koron, czyli tyle, ile średni Norweg zarabia w jednym miesiącu. Od początku obecnego sezonu Johannes zgarnął 1,5 miliona, czyli jakieś 650 tysięcy złotych. Składają się na to premie za zwycięstwa, należności od sponsorów i pensje od norweskiej federacji narciarskiej.
Klaebo w krótkim czasie stał się bogaczem. Taki obrót sytuacji zaskoczył samego sportowca i jego rodziców. 21-latek wciąż posiada konto dla nastolatków, gdzie ustanowiony ma limit wypłat gotówki. Jak sam mówi, wciąż mieszka w rodzicami i nie szasta mamoną. Kupił sobie jedynie aparat fotograficzny, ale potrzebował do tego rodziców, bo bez ich towarzystwa bank nie wypłaciłby mu tak dużej kwoty.
Menedżerem Norwega jest jego ojciec, który przeszedł w swojej pracy na pół etatu. Rodzina chce poczekać do igrzysk w przyszłym roku i po nich podjąć kolejne kroki, w zależności od rozwoju sukcesu 21-latka. Ważną rolę w karierze Johannesa odgrywa jego dziadek, który był pierwszym trenerem zawodnika. Wciąż służy radą młodemu zawodnikowi, analizuje jego starty, ale nie chce pensji od swojego wnuczka. Jedyną zapłatą za pracę dziadka są sery, które Klaebo otrzymuje od jednego ze sponsorów - dużego producenta serów w Norwegii.