Przed biegiem to Justyna była faworytką do złota. Przyznała to nawet sama Bjoergen. - Bardzo chciałam to wygrać - mówiła już na mecie Kowalczyk, tłumacząc porażkę z Marit gorzej przygotowanym sprzętem. - Oddałabym dzisiaj królestwo za narty Norweżek. Na zwycięstwo nie miałam żadnych szans. Wiedziałam to już 10 kilometrów przed metą - powiedziała.
Przy temperaturze plus 10 stopni i świecącym słońcu śnieg na trasie był coraz bardziej mokry i "tępy". Wszystkie czołowe zawodniczki zmieniały dwukrotnie narty, na bardziej dostosowane do aktualnych warunków. Kowalczyk, Johaug i Bjoergen narzuciły mordercze tempo, którego nie wytrzymały pozostałe rywalki. Na ostatnim podbiegu zaatakowały Polka i Bjoergen. Zgubiły Johaug. Na finiszowej prostej Marit "poprawiła" i była nie do pokonania.
- Bardzo się cieszę z medalu. Ale jasne, że jest duży niedosyt - przyznała Justyna.
Aleksander Wierietielny nie ukrywał rozczarowania drugim miejscem. A porażkę z Bjoergen tłumaczył błędami taktycznymi podopiecznej.
- Justyna nie myślała na trasie. Nogi i ręce zrobiły bardzo dużo, a głowa nic nie zrobiła - powiedział trener polskim dziennikarzom. - Trzeba było rozegrać to tak jak w Vancouver. Wtedy Justyna przez ostatnie pięć kilometrów jechała za Bjoergen i odpoczywała, a teraz na to samo pozwoliła Norweżce. Siedmiu ludzi rozstawionych na trasie powtarzało jej, żeby trzymała się z tyłu. Bjoergen jechała 20 kilometrów za Justyną i odpoczywała, a Justyna cały czas niepotrzebnie prowadziła ten peleton. To była w jej wykonaniu taka pokazówka. Nie jestem zadowolony, jestem bardzo rozczarowany. Mnóstwo rzeczy poszło dziś nie tak. Dobrze, że to wszystko się już skończyło, całe te mistrzostwa świata - dodał trener Wierietielny.