"SE": - Czy to były skoki życia?
Kamil Stoch: - Tak, bo zostały oddane w najważniejszej chwili mojej kariery. Technicznie też były jedne z najlepszych, nie było w nich błędu.
- Jak udało się uniknąć błędów, które pozbawiły pana medalu na skoczni K-95?
- Dużo się nauczyłem tamtego dnia. Starałem się potem utrwalić w sobie poczucie, że wszystko jest w porządku i że wszystko będzie działało, kiedy tego będę chciał. Wspierali mnie: psycholog, trener, żona i cała drużyna. W rezultacie w czwartek przystąpiłem do konkursu bardziej doświadczony i mądrzejszy. Nic mnie już nie zaskoczyło.
- Bardziej cieszy złoty medal czy pokonanie słabości?
- Jedno i drugie. Złoty medal był moim marzeniem. Ale liczy się i to, że zapanowałem nad sobą. Bez tego doświadczenia z K-95 zapewne nie poradziłbym sobie, zwłaszcza prowadząc po pierwszej serii.
- Czuje się pan skoczkiem numer jeden na świecie?
- Nie wiem, czy mogę się nim czuć. Byłem najlepszy w tych zawodach, co nie znaczy, że będę w kolejnych. Bardziej wymiernym kryterium jest ranking Pucharu Świata, bo obejmuje zawody całego sezonu (Stoch zajmuje w nim 5. miejsce - red.). Ale czuję się jednym z najlepszych.
- Nie miał pan momentów załamań, zwątpień, czekając tyle lat na wielki sukces?
- Pracowałem ciężko i wiedziałem, że kiedyś ten sukces nadejdzie. Lepiej późno niż wcale. Cieszę się, że stało się to teraz, bo teraz złoto smakuje mi lepiej niż smakowałoby na przykład cztery lata temu.
- A czym charakteryzuje się teraz Kamil Stoch?
- Na pewno jest szczupły, średniego wzrostu (śmiech), wytrwały w dążeniach i przede wszystkim pracowity. I chyba bardziej odporny na presję ze strony osób trzecich i własnej ambicji.