- Jest mi bardzo przykro, że tak fatalnie zaczął się ten sezon. Nie tego się spodziewałem - przyznaje Stoch w rozmowie z "Super Expressem".
- Ale nie ma takiej opcji, by zima była stracona. Trzeba skupić się na tym, co jest przed nami. Nie wolno się poddawać. Co nas nie zabije, to nas wzmocni.
- Skąd się wzięła ta zapaść u pana?
- Zbiegło się kilka przyczyn. Przede wszystkim ulegliśmy presji psychicznej. Nie tylko ze strony mediów, bo i sami się nakręcaliśmy. W dodatku po upadku na treningu w Kuusamo skakałem z obolałym biodrem i naciągniętą szyją. Boli mnie i teraz. W najbliższym czasie chcę się doprowadzić do pełnego zdrowia i uwolnić umiejętności. Nie pojadę na kolejne zawody, do Soczi, ale chcę wystartować tydzień później, w Engelbergu.
- Kiedy miałyby się uwolnić te umiejętności?
- Chciałbym już, ale lepiej, żeby pojawiły się na ważnych zawodach. Nie da się tego przewidzieć. Często wysoka forma przychodzi znienacka.
- Podobno deklarował pan odejście z kadry, gdyby zwolniony został trener Łukasz Kruczek...
- Miałem na myśli to, że gdy statek tonie, kapitan stara się uratować całą załogę. Chciałem w ten sposób wyrazić też trenerowi zaufanie i poparcie. Cenię Łukasza za umiejętności szkoleniowe i wychowawcze i za to, że jest dobrym kolegą. Za nami jeden z najtrudniejszych początków sezonu, ale radziliśmy sobie już z podobnymi kłopotami. W perspektywie całego obecnego sezonu nic się nie stało. Wierzę, że czeka nas jeszcze wiele radości.