Klemens miał już po dziurki w nosie odosobnienia, podczas którego pobierano mu codziennie materiał wymazowy do badań - z gardła i z... nosa.
- Musiałem się zarazić podczas podróży przez Warszawę do Rosji. Podczas kwalifikacji w Niżnym Tagile jeszcze było dobrze, a na drugi dzień rozbolała mnie głowa i poczułem się nienajlepiej. Test wyszedł pozytywnie. Dzień później straciłem węch. Nic przyjemnego – opowiada swoje odczucia Klimek. - Poza tym w niektórych momentach miałem lekki stan gorączkowy, ale nie więcej niż 37,2 stopnia. Codziennie przychodzili do mojego pokoju ludzie z obsługi, ubrani w kombinezony, pobierali wymaz z jednej i drugiej dziurki nosa oraz z gardła. Posiłki także przynosili mi do pokoju. Byli mili, ale ich twarzy nie widziałem. Wyjść z pokoju też nie mogłem i czułem się trochę jak w więzieniu albo jak w „stanie nieważkości”.
Klemens Murańka utknął w Rosji. Nie uwierzycie, ile kosztuje dzień pobytu w klinice. Wielka kwota
Nie mogąc przez tydzień trenować, wykonywał ćwiczenia zastępcze.
- Wykonywałem rozciągania, ćwiczenia na plecach, „brzuszki” i biegałem z pokoju do przedsionka i z powrotem - wspomina.
Całe szczęście, że pozbycie się koronawirusa nastąpiło w sobotę 27 listopada. Dzięki temu Klemens wraz z pozostającym w Rosji trenerem Radkiem Żidkiem mogli opuścić ten kraj w niedzielę. Ich wizy wygasły w czwartek, ale w okresie pandemii wizy do Rosji zachowują ważność jeszcze przez trzy kolejne dni. Już dzień później trzeba by się o nie starać od nowa.
Powrót Murańki do domu po półtora tygodnia nieobecności bardzo ucieszył rodzinę, a młodszy synek, niespełna roczny Jaś chodził krok w krok za tatą.
- Ale od wtorku wracam do normalnych treningów. Myślę, że uda mi się wystartować w Pucharze Świata w Wiśle. Jestem optymistą. I mam nadzieję, że pokażę formę, na którą pracowałem przez całe lato.