Jak grom z jasnego nieba gruchnęła informacja o rezygnacji Alexa Stoeckla z funkcji dyrektora polskich skoków. Austriak miał być człowiekiem, który w ciągu najbliższych lat pomoże rozwinąć skoki narciarskie w naszym kraju, ale — wszystko na to wskazuje — rozpoczął się konflikt między nim, a prezesem PZN Adamem Małyszem.
Legendarny skoczek, a obecnie prezes PZN przebywa w austriackim Saalbach na mistrzostwach świata w narciarstwie alpejskim. I to właśnie człowiek z tego departamentu od Małysza odchodzi. Filip Rzepecki dyrektorem sportowym w polskim narciarstwie alpejskim był od kwietnia 2024 roku, potwierdził, że nie przewiduje przedłużenia swojej umowy. Choć formalnie pozostanie na stanowisku do kwietnia, jego decyzja o rezygnacji jest już podjęta. W rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet poinformował, że już uprzedził Małysza o swoich zamiarach.
— Podobnie jak u Alexa Stoeckla, z którym przed chwilą rozmawiałem, nie widziałem szans wprowadzania zmian, które są niezbędne, aby naprawić narciarstwo alpejskie. Zdarzało się, że moja decyzyjność była ograniczana lub zmieniana przez osoby wyżej postawione. Często to było tłumaczone przepisami ministerialnymi. W moim przypadku to nie była żadna awantura. Rozmowa z prezesem Małyszem była szczera, ale przyjemna. Podaliśmy sobie ręce. To, co ja bym chciał zrobić, jest niemożliwe w obecnym stanie, z obecnymi osobami w związku i sytuacją prawną. Doszedłem do wniosku, że nie ma sensu brać co miesiąc pieniędzy, by nie móc wprowadzić żadnych niezbędnych decyzji — mówił w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet Rzepecki.
Rzepecki powiedział o frustracji, jaką odczuwali trenerzy z powodu nadmiernej biurokracji, która pochłaniała znaczną część ich czasu. W jego opinii, w innych krajach, jak np. we Francji, trenerzy spędzają tylko 5 proc. swojego czasu na dokumentacji, a resztę poświęcają na treningi. – W Polsce to wygląda zupełnie inaczej, a taka sytuacja nie sprzyja rozwojowi sportu – stwierdził.