"Super Express": - Spodziewał się pan tego zwycięstwa?
Piotr Żyła: - Nie. Chociaż dobre skoki już mi się zdarzały, a od pewnego czasu forma szła w górę. Myślę, że te dwa skoki w Oslo były najlepsze w moim życiu. Przynajmniej w konkursie. Wcześniej zdarzały się znakomite, ale tylko po jednym...
- Dlaczego wygrał pan właśnie w Oslo, a nie dwa dni wcześniej, w Trondheim?
- Może dlatego, że w Trondheim wiatr był z tyłu, a w Oslo z przodu (śmiech).
- Skoro wygrał pan już konkurs Pucharu Świata, jaki będzie kolejny cel?
- Każdy chce skakać najlepiej na świecie, jak Adam Małysz w najlepszych czasach. Tylko że mnie w minionych latach ambicje przerastały. To mi przeszkadzało. Więc zmieniłem podejście i teraz nie stawiam sobie konkretnych celów. Mam robić swoje, nie napalać się i pomału do przodu.
- Widzi pan braki, nad którymi szczególnie trzeba popracować?
-- Nie bardzo jest co poprawiać... Skoków idealnych nie ma, błędy zawsze się zdarzają. No, warto popracować nad ułożeniem nart: szpice powinny być bliżej siebie, jak u Kamila Stocha. Właśnie po serii próbnej przed konkursem w Oslo trener Kruczek powiedział mi, żebym trzymał szpice bliżej siebie. Być może podświadomie to zrobiłem.
- A podobno jest pan uparty...
- Bywam. Potrafię się uprzeć, gdy uważam, że mam rację i mój pomysł jest najlepszy. Czasami słucham jednak żony. Ale czasami... ona musi ustąpić mnie. Na przykład w sprawie mojej gry w piłkę nożną. Bo chociaż często jestem poza domem, to będąc w Wiśle grywam w amatorskiej drużynie Głębczester. To moje jedyne hobby, na inne nie mam czasu. A żona wolałaby, żebym został w domu.
- Podobno zdarzają się panu zachowania niekontrolowane...
- Przyznaję się. Zwłaszcza kiedy koledzy mnie podpuszczą. Raz założyliśmy się, czy wskoczę nocą do otwartego basenu. Nie powiem, co było dalej. Może wytnijmy te słowa... Powiem zamiast tego, że kiedyś w samochodzie nabrałem żonę, jadąc prosto, mimo nakazu skrętu, i wmawiając jej, że zepsuły się hamulce. Ale wiedziałem, że na wprost jest bezpieczna droga.
- Kibice bardzo polubili pana zabawne wypowiedzi. Układa je pan sobie w głowie?
- Samo mi tak wychodzi. O niektórych słowach nawet nie zdążę pomyśleć, zanim wyjdą mi z ust. Ale żartownisiów w kadrze jest więcej, zwłaszcza Krzysiek Miętus i serwismen Grzesio Sobczyk. Chociaż ja się liczę w tym gronie. Kiedy na weselu Stefana Huli śpiewaliśmy całą grupą, to mnie wcisnęli gitarę. Miałem ją w rękach pierwszy raz w życiu, ale dźwięki wydobyłem (śmiech).
Złote usta Piotra Żyły:
"Pierwszy skok nie był taki zły, ale nie chciało coś lecieć. Jak to się mówi: skały nie zjesz, ale za to piwo wypijesz"
"Niby wszystko fajnie, a tu nagle... nie ma metrów. Nie leci. Noga nie daje tak jak ma i tyle"
"W tym drugim skoku wyleciałem z progu, myślę: ojej, a tu nagle poleciało, dość dobre metry"
"Sam nie wiem, co się stało. Ruszyłem z belki, dupka na buty, garbik z progu, fajeczka, no i poleciało"
"Te skoki nawet niezłe, trzeba było tylko trafić na ciąga. No i z wagą są duże rezerwy, bo się pojadło ostatnio w domu trochę i popuściło po Planicy"
"Miałem dzisiaj słaby dzień, nie spałem całą noc, mój mózg nie kontaktuje, nawet nie wiem, co teraz mówię"