Pjongczang 2018: Zmartwychwstały, by powalczyć o podium. Niesamowite Polki na igrzyskach [ZDJĘCIA]

2018-02-10 5:00

Z takich wypadków ludzie nie wychodzą. One wyszły. Panczenistka Natalia Czerwonka (30 l.) i narciarka Karolina Riemen-Żerebecka (30 l.) były bliskie śmierci lub trwałego kalectwa. Jednak nie tylko wróciły do zdrowia, ale także do olimpijskiej formy sportowej i reprezentują Polskę na igrzyskach w Pjongczangu.

Latem 2014 r., pół roku po największym sukcesie w karierze - drużynowym wicemistrzostwie olimpijskim w Soczi - Czerwonka odbywała trening rowerowy w Spale. W czasie szybkiego przejazdu najechała na zaparkowany na poboczu traktor. Złamała kręgosłup i pierwsze rokowania nie były dobre. Nie było wiadomo, czy wróci do sportu. I czy będzie mogła chodzić.

Crash-test kręgosłupa


Zacisnęła zęby. Po roku wróciła do uprawiania sportu. Znowu znalazła się w kadrze olimpijskiej.

- Jestem dumna z tego, co zrobiłam - opowiada "Super Expressowi" Czerwonka. - To była ciężka droga, nieusłana różami. Na trzecie igrzyska jedzie zupełnie inna Natalia. W najtrudniejszym momencie udało się stworzyć sztab ludzi, który mi pomógł, począwszy od neurochirurga, przez trenera przygotowania fizycznego, po psychologa.

Do poważnego wypadku, który o mało nie zakończył jej kariery, zachowuje dzisiaj spory dystans, nie trzyma w głowie traumy.

- Tylko początki po rehabilitacji były trudne, nie potrafiłam na przykład na rowerze jechać za kimś blisko, "siąść" na kole. Troszkę się bałam, obawiałam się też pierwszego upadku na łyżwach, ale to wszystko przeszło. Nie bolą mnie plecy, nie mam żadnych problemów. Obudowałam niesamowicie mięśniami swój kręgosłup z trenerem od przygotowania siłowego. Nie odczuwam skutków ubocznych. Kręgosłup jest mocniejszy niż był. Przeszedł crash-test na rowerze i zdał wszystkie egzaminy - śmieje się łyżwiarka.

Czy zdążymy do igrzysk?


W marcu 2017 r. Riemen-Żerebecka miała wystartować w MŚ w narciarstwie dowolnym w Sierra Nevada. Nie wystartowała. Groźny upadek w treningowym przejeździe ski-crossu spowodował uraz czaszkowo-mózgowy i dwa wylewy krwi. Lekarze kliniki w Grenadzie wprowadzili ją w śpiączkę farmakologiczną. Kiedy po tygodniu wybudzili, miała zaburzenia widzenia, mowy i niesprawną prawą połowę ciała.

- Gdy się obudziłam w szpitalu i powiedziano mi, że miałam poważny wypadek, byłam w wielkim szoku. Ciężko było mi się po tym pozbierać. Przeszłam przez piekło - mówiła kilka tygodni później. - A moim bliskim lekarze powiedzieli, że jak mnie wybudzą, to może być tak, że nie będę samodzielnie oddychać. Ani nie będzie mi serce biło. Zdaję sobie sprawę, że z takiego wypadku ludzie nie wychodzą. A ja wyszłam.

Cztery tygodnie po wypadku była w pełni świadoma rzeczywistości i mówiła już wyraźnie. Podobno pierwsze jej pytanie brzmiało "Czy zdążymy do igrzysk?" Po ośmiu tygodniach była samodzielna ruchowo i potrafiła przejść o własnych siłach około kilometra. Po czterech miesiącach ćwiczyła już na lodowcu we Francji, po pięciu trenowała na pełnych obrotach.

- Rehabilitacja przebiegała w ekspresowym tempie, kilkakrotnie szybszym niż u normalnych osób - mówiła. - Jestem więc chyba szczęściarą, bo jak to inaczej nazwać?

Tak wyglądała ceremonia otwarcia w Pjongczangu

Najnowsze