Początek rywalizacji w nowym sezonie był dla Polaków niemal idealny. Dlaczego niemal? Wydawało się, że zawodnicy gospodarzy są w stanie powalczyć o zwycięstwo nie tylko w konkursie drużynowym, ale i indywidualnym. W niedzielnych zawodach na podium nie stanął jednak, żaden Polak. Najwyżej sklasyfikowany, bo na czwartym miejscu, został Kamil Stoch.
Powodów do narzekania nie ma. W pierwszej dziesiątce znalazło się bowiem trzech biało-czerwonych. Nie ma jednak wątpliwości, że sporą niespodziankę sprawił Jewgienij Klimow, który zdominował zawody w Wiśle. Rosjanin wygrał piątkowe kwalifikacje i swoje dobre skoki powtórzył także w konkursie.
Było to pierwsze zwycięstwo rosyjskiego skoczka w historii Pucharu Świata. Dzięki temu, że zawody w Wiśle były pierwszymi, Klimow w kolejnym konkursie założy plastron lidera klasyfikacji generalnej. Norweskie media uważają, że tajemnica sukcesu 24-latka ukryta jest w kombinezonie.
Ten ma pochodzić... z Norwegii. Dziennikarze zauważyli, że Klimow startował w czarnym kostiumie. Takie same mieli w ubiegłym sezonie zawodnicy ze Skandynawii. To właśnie strój miał dać mu przewagę. Wszystkiemu zaprzecza trener norweskiej kadry, Alexander Stoeckl. - To zbieg okoliczności, że tak się stało. Znaleźliśmy idealny materiał, który spełniał wszystkie nasze wytyczne i umożliwiał oddawanie dłuższych skoków. Wykupiliśmy całą partię i żadna drużyna nie mogła z tego samego materiału uszyć kombinezonu - powiedział szkoleniowiec.