„Super Express”: - Która drużyna po konkursach w Wiśle może być faworytem tego sezonu?
Adam Małysz: - Na pewno nasi będą jednymi z faworytów. Nie wolno jednak lekceważyć Norwegów, którzy już za kilka dni w Kuusamo mogą pokazać pazur. To bardzo mocny i nieobliczalny zespół. W poprzednim sezonie wygrali Puchar Narodów. W Wiśle przez przypadek przegrali konkurs drużynowy.
- Czyli obraliśmy dobrą drogę do sukcesu?
- Bardzo dobrą. Stefan Horngacher stwierdził, że zawodnicy poczynili postępy, nie było kontuzji i zrobili wszystko, co zaplanowali.
- Widać to szczególnie u Piotra Żyły?
- Wydaje się, że wyszedł już ze swoich problemów rodzinnych. Jest już po trzydziestce, trochę spoważniał. Psikusy już mu z głowy uciekły, robi się wyważony i skoncentrowany na pracy. Przedtem pierwszy przychodził na trening i wychodził ostatni. Teraz na wszystko ma czas, chodzi powoli, najdłużej je na stołówce, do niczego się nie spieszy. Przemiana totalna.
- Kto będzie teraz liderem naszej reprezentacji?
- Zawsze nim był Kamil. Jest do tego przyzwyczajony i jest w stanie ciągnąć grupę. Teraz liderów może jednak być więcej. Widać dużą przemianę u Piotrka i postęp u Dawida Kubackiego, stabilny staje się Kuba Wolny. Martwi nas natomiast bezpośrednie zaplecze, którego zazdrościmy Niemcom, Austriakom, Norwegom, Słoweńcom. My mamy tylko garstkę.
- Jakie błędy popełniają nasi skoczkowie na początku sezonu?
- W Wiśle wszyscy popełniali ten sam: podczas lądowania. Telemark jest zatem do poprawy.
- Czy jesteśmy w czołówce sprzętowej?
- Na pewno. Ale jeśli inne ekipy mają jakieś nowinki, to nie ujawnią tego na początku sezonu, tylko podczas Turnieju Czterech Skoczni i na mistrzostwach świata. To jednak mało prawdopodobne, bo nasz sprzęt jest na bardzo wysokim poziomie.
- Odebrał pan już gratulacje za przygotowanie w tak krótkim czasie obiektu i to w tak niekorzystnym terminie?
- Gratulacje i wielki szacunek należą się pracownikom, którzy włożyli dużo serca w przygotowanie Malinki do skakania. Przy tej aurze było bardzo trudno.
- Nie poczuł pan pokusy, by samemu znów poskakać?
- Nie, jest mi dobrze w obecnej roli. Dobrze mi się współpracuje z zawodnikami i trenerami. Jestem akceptowany i czuję jedność z grupą. To tak jakbym razem z nimi siedział na belce i przeżywał skoki.
- A nie kusi powrót za kierownicę rajdowego samochodu?
- Czasami kusi. Obserwuję rajdy terenowe i wiem, jak spisują się koledzy. To jest jak choroba zakaźna: jak wsiądziesz raz i poczujesz bakcyla, to ciężko się temu oprzeć. Ale koszty takiej zabawy są kolosalne. Dlatego na powrót nie liczę.