Kamil Stoch miał być murowanym faworytem. W kwalifikacjach i w konkursie drużynowym zmiażdżył konkurentów. W konkursie było jednak gorzej. Trudne warunki, nadciągający Halny i padający deszcz. Faworyci wykruszali się po kolei. Jednym do lidera brakowało dziesięciu metrów, innym dwudziestu. Potknęli się najlepsi: Stefan Kraft, Richard Freitag, ale nokaut zaliczył tylko Stoch. Polak wylądował po 108 metrach i zajął odległe miejsce.
- Popełniłem jakiś błąd. Spóźniłem skok. Ale jak to się mówi: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - stwierdził nasz mistrz skoczni w rozmowie z dziennikarzem TVP.
Odniósł się do wielkiego osiągnięcia Stefana Huli. Polak bohaterem był już w trakcie konkursu drużynowego, a w indywidualnym odpalił prawdziwe fajerwerki. To był lot na miarę zwycięstwa. Polak przeskoczył wszystkich i po pierwszej serii to on zasiadł na fotelu lidera. Wyprzedził Mariusa Lindvika, rewelacyjnego młodziana z Norwegii.
