"Super Express": - Kogo widzi pan w gronie faworytów turnieju?
Adam Małysz: - Jest ich wielu. Przede wszystkim Austriacy z Gregorem Schlierenzauerem, który jest w dobrej formie oraz z Thomasem Morgensternem, mimo że ten ostatnio spisywał się gorzej. Mocni będą też Niemcy z Severinem Freundem i Richardem Freitagiem. W walce o zwycięstwo liczyć się będą również Norwegowie z naprawdę mocnym Andersem Bardalem. No i trzeba też brać pod uwagę Kamila Stocha. Ten turniej rządzi się swoimi prawami. Mimo że często rozstrzyga się w pierwszej fazie, nie można być już wtedy zbyt pewnym siebie. Tym razem walka o zwycięstwo może się rozstrzygnąć dopiero w Bischofshofen.
- Podobno Kamil jest w formie, którą można porównać z pańską przed turniejem w 2001 roku...
- Żeby to potwierdzić, musiałbym być w jego skórze (śmiech). Ale widać, że skacze dobrze.
- Czego mu trzeba, by zaczął zwyciężać?
- Trudno mi to określić. Ale często wystarcza jeden "wystrzał", jeden świetny skok i już się jest w elicie. Ale do tego muszą się zgrać wszystkie elementy. Kamila stać na to. Jest utalentowany i ciężko pracuje.
- Nie drażni pana to wypatrywanie "drugiego Małysza"?
- Ależ nie. Zawsze fajnie jest, gdy zaraz po tym, jak karierę kończy lider, pojawia się jego następca. A szansę na taką rolę ma nie tylko Kamil. Inni też bardzo dobrze teraz skaczą. Potrzeba tylko, by coś zaskoczyło.