Kto nie widział, niech żałuje. W Wiśle fruwali bowiem głównie Polacy. Dawid Kubacki po pierwszej serii był czwarty. Potwierdził formę z letniej części rywalizacji. Wyglądał jak nie on. Wyszedł z progu, nie zniosło go na prawą część zeskoku, ustabilizował pozycję i odfrunął. Przecieralibyśmy oczy ze zdumienia, ale widzieliśmy też innych. W dziesiątce po pięćdziesięciu próbach znalazło się pięciu biało-czerwonych. Kamil Stoch i Maciej Kot do walki o czołowe miejsca fanów przyzwyczaili. Piotr Żyła zdążył już odzwyczaić. Ale Stefan Hula, to była nowość. Polak błyszczał już w kwalifikacjach, a w dwóch konkursowych próbach wytrzymał presję. I zebrał zasłużone gratulacje.
Trybuny szalały. To było święto. Festyn. Sukces nie tylko sportowy, ale też organizacyjny. W ten ostatni wierzyło do niedawna niewielu. Skocznia w Wiśle wymagała remontu, groziło jej skreślenie z kalendarza imprez, a tymczasem dawno organizatorom Pucharu Świata nie udała się tak inauguracja. Gdy tydzień temu zrezygnował z funkcji dyrektora imprezy Andrzej Wąsowicz, pojawiły się plotki. Wspominano o kompromitacji. Niesłusznie.
- Wspaniała atmosfera, obiekt pięknie się prezentował, a kibice stworzyli wspaniała atmosferę - powiedział po konkursie prezydent RP Andrzej Duda. On też dał się ponieść emocjom. Szalały trybuny, szalała loża VIPowska. - Ten konkurs potwierdził bardzo dobrą formę naszych zawodników. Czterech zawodników w pierwszej dziesiątce to znakomity wynik - dodała głowa państwa w wywiadzie dla telewizji publicznej.
Presji w finałowej rywalizacji nie wytrzymał tylko Maciej Kot. Zadecydował wiatr. Polak ratował się upadkiem. Tu też organizatorom dopisało szczęście. Synoptycy zapowiadali podmuchy sięgające 6m/s. Pomylili się o dwie godziny. Gdy na belce startowej siadał Richard Freitag, pogoda platała już figle. Niemiec, lider po pierwszej serii, miał akurat pecha. Nie wytrzymał. Spadł poza podium. Z czołowej dziesiątki tylko dwóch wytrzymało w stabilnej pozycji w powietrzu. Jednym z nich był Kamil Stoch. Siódmy po pierwszej próbie, drugi na finiszu rywalizacji. Gdy Polak wylądował, trybuny w Wiśle wybuchły. Wrócił bowiem ten, o którego formę obawiano się najbardziej. Ten, który latem miewał skoki tragiczne, a który wciąż wydaje się największą nadzieją polskiego sportu na medal na igrzyskach olimpijskich.
Polak przegrał tylko z Junshiro Kobayashim. Dla Japończyka był to życiowy sukces. Do tej pory najwyżej sklasyfikowany był na 16. pozycji. Dla porównania, Kamil Stoch w niedzielę po raz 45. w karierze stanął na podium PŚ. To szesnasty najlepszy wynik w historii dyscypliny.
#skijumping pic.twitter.com/z0Is953CzL
— Crazy Diamond (きちを) (@kMaclash) 19 listopada 2017