Występ w San Diego jest dla Świątek ostatnim startem w tym sezonie przed wieńczącym cały rok Turniejem Mistrzyń. Triumfatorka Rolanda Garrosa i US Open już dawno zapewniła sobie awans do WTA Finals i mogła zaplanować kalendarz pod tę prestiżową imprezę. Głośno było o jej decyzji o rezygnacji z turnieju WTA 1000 w Guadalajarze, który odbędzie się za tydzień. Polka wybrała start niższej rangi (WTA 500) w San Diego, by mieć więcej czasu na przygotowania i odpoczynek przed finałami WTA w Teksasie. Ważna była dla niej aklimatyzacja za oceanem, choć jej początki są bardzo trudne.
Iga Świątek przeżyła prawdziwy szok. Zupełnie się tego nie spodziewała
Impreza w Kalifornii zgromadziła wiele tenisistek ze światowej czołówki. W związku z tym już w pierwszym meczu Świątek rywalizowała z 28. rakietą świata - utalentowaną Qinwen Zheng. Czwartkowe spotkanie mogło zaskoczyć wielu kibiców, którzy nastawiali się na słoneczną rywalizację w Kalifornii. Ten stan w USA kojarzy się wszystkim z wysoką temperaturą i słońcem, tymczasem początek meczu Polki z Chinką opóźnił się z powodu deszczu. Warunki do gry w tenisa nie były zbyt dobre także w trakcie rywalizacji, a pogoda w San Diego zszokowała też samą zawodniczkę.
Świątek zmaga się za oceanem ze sporym problemem. O wszystkim opowiedziała
- Było mi trudno złapać rytm, chyba dla każdego byłoby to trudne. Tym bardziej, że jestem tu trzeci dzień i wciąż czuję skutki "jet lagu". To dla mnie nowe doświadczenie. Musiałam się też przystosować do stylu gry rywalki i do warunków. Jeśli mam być szczera, to nastawiałam się tu na słońce - powiedziała po zwycięstwie z Zheng 21-latka. "Jet lag" po przenosinach z Ostrawy do San Diego nie jest niespodzianką, ale z pewnością utrudnia rywalizację pierwszej rakiecie świata. Przed nią ćwierćfinał turnieju z idolką amerykańskiej publiczności - Coco Gauff.