"Super Express": - Gdyby pan mógł wybrać teraz tenisistę, którego najchętniej by pan potrenował, to kto by to był?
Ivan Lendl: - Nie zastanawiałem się nad tym. Na pewno musiałby to być zawodnik, z którym byłoby "sprzężenie zwrotne", któremu ja miałbym coś do zaoferowania i on mnie. Ale zaznaczam, że nie myślę o tym, ponieważ jestem z Andym Murrayem i jestem zadowolony z tego układu, nie zamierzam tego zmieniać.
Przeczytaj: Radwańska: Czuję się już trochę lepiej
- Andy'ego doprowadził pan do historycznego zwycięstwa na Wimbledonie, po drodze Murray pokonał naszego Jerzego Janowicza. Co pan sądzi o Polaku?
- To był bardzo trudny pojedynek dla Andy'ego. Janowicz świetnie zagrał, potem obserwowałem go, między innymi widziałem, jak znakomicie grał w meczu z Rosją w Pucharze Davisa. Niewątpliwie ma wielki potencjał, nawet sięgający zwycięstwa w Wielkim Szlemie, pytanie tylko, czy go wykorzysta.
- Co by pan mu doradził, żeby tak się stało?
- Nie mogę mu doradzać. To byłoby nieprofesjonalne, przecież jestem szkoleniowcem innego tenisisty, nie będę się wtrącał w pracę jego trenera.
- Janowicz serwuje piłkę z szybkością pod 250 km/h. Wyobraża pan sobie, że w przyszłości ktoś mógłby osiągnąć szybkość serwisu 300 km/h?
- Wyobrażam sobie. Przy niewiarygodnym postępie techniki, coraz lepszym sprzęcie, jeszcze lepszym wytrenowaniu zawodników jest to możliwe. Ale... na pewno nie za naszego życia.
- Przez wiele lat pana powiernikiem i doradcą był Wojciech Fibak. Potem podobno doszło do nieporozumień i wasze relacje stały się burzliwe?
- Nie, mamy dobre relacje. Nawet się niedawno widzieliśmy i rozmawialiśmy na US Open.