"Super Express": - Jesteś już zdrowy?
Jerzy Janowicz: - Wszystko powinno być już w porządku. Przez pewien czas musiałem odpuścić grę w tenisa, miałem serię ośmiu specjalnych zabiegów. Po wznowieniu treningów tenisowych grałem na twardych kortach, ale niestety w hali, bo w Łodzi innych nie ma.
- Na Wimbledonie był półfinał. Czujesz rosnącą presję i oczekiwania kibiców?
- Nie myślę o tym, po prostu wychodzę na kort i gram. Wszystkiego nie będę wygrywać, bo to jest sport, nie da się zaplanować każdego meczu. Obiecuję jednak, że jak zawsze dam z siebie wszystko.
- Turnieje w Montrealu i Cincinnati to ostatnie próby przed rozpoczynającym się 26 sierpnia US Open. Lubisz nowojorskiego Wielkiego Szlema?
- Moim zdaniem to jeden z najfajniejszych turniejów na świecie. Organizatorzy robią tam wielkie przedstawienie. Do tego niesamowita atmosfera - Nowy Jork, Manhattan. To jest mój turniej i mam nadzieję, że zrobię wielki show. Z nawierzchnią nie powinno być problemu, gorzej z pogodą. Klimat nie jest tam zbyt przyjazny, temperatury przekraczają 30, a nawet 35 stopni, do tego dochodzi duża wilgotność.
Ojciec "Jerzyka": Dorosły jestem, ale płaczę ... - wywiad se24.tv
- Plany na aklimatyzację?
- Przynajmniej ostatnie 6 dni przed startem US Open spędzę już w Nowym Jorku. To będą ostatnie szlify.
- Jesteś zadowolony ze swojego miejsca w rankingu?
- Każdy zawodnik chce być jak najwyżej, mnie numer 18 nie zadowala. Po sukcesie na Wimbledonie otwiera się teraz duża szansa, by zaatakować. W zeszłym roku ten okres nie był dla mnie zbyt udany (w US Open porażka w I rundzie - red.), więc nie muszę bronić punktów rankingowych, mogę piąć się w górę. Tak naprawdę do końca roku pozostały mi do bronienia jedynie punkty z Paryża, więc liczę, że uda się wspiąć jeszcze wyżej.
- Plan minimum na Nowy Jork?
- Nigdy nie mam takich planów. Wiem, jaki jest plan maksimum: wygrać US Open.