Lisicki to córka polskich emigrantów, ale drogę do półfinału pokonała z gracją niemieckiego czołgu, rozjeżdżając kolejne rywalki (m.in. Serenę Williams). Silna Sabine w pierwszym secie też ostrzeliwała Agnieszkę potężnymi serwami i forhendami. Isia długo wytrzymywała ten zmasowany atak, ale w końcu dała się przełamać, przegrała partię 4:6, a na początku drugiego seta też straciła podanie. I kiedy się wydawało, że to niemieckie bombardowanie musi się skończyć jej klęską, nagle rozpoczęła kontrofensywę.
Sprytna Polka atakowała dużo słabszy od forhendu bekhend rywalki, zmieniała tempo gry i to wystarczyło, żeby Lisicki zupełnie się pogubiła. W trzecim secie było już pięknie, Agnieszka prowadziła 3:0, ale wtedy nagle Sabine przestała się mylić i znów przejęła inicjatywę.
W dramatycznej końcówce Isia kilka razy we wspaniały sposób wyszła z tarapatów, ale widać było, że słabnie. Wreszcie Lisicki, która w drodze do półfinału spędziła na korcie aż 3 godziny mniej, dobiła Polkę. W finale zagra z Francuzką Marion Bartoli, która ograła Belgijkę Kirsten Flipkens 6:1, 6:2.
Po ostatniej piłce Radwańska była załamana. Chłodno pogratulowała rywalce i szybko uciekła do szatni.
– A co, miałam tam zostać i zatańczyć? Nie miałam ochoty na jakieś pogawędki z Sabine, byłam zła, że przegrałam – tłumaczyła się potem Polka. – Wymknęła się największa szansa na wygranie Wielkiego Szlema. Co z tego, że grałam dobrze? Wolałabym zagrać brzydko, ale wygrać. Byłam dwie piłki od wygranej, ale w końcówce popełniłam kilka prostych błędów, nie wykorzystałam kilku szans. Zabrakło sił, to była jednak straszna dawka tenisa. Czasem chciałam wystartować, ale nogi już mnie nie niosły. Ale jeśli już przegrać, to lepiej z Lisicki w półfinale niż z Bartoli w finale – dodała Isia, która wygrała wszystkie 7 meczów z Francuzką. – Gdybym przegrała z Bartoli, to chyba połamałabym wszystkie rakiety...