Bardzo ważną rolę odgrywał w tym spotkaniu Marcin Gortat. Spędził na parkiecie aż 24 minuty, dobrze wywiązując się z zadań defensywnych w zastępstwie odpoczywającego za faule Howarda i dopisując do czterech zdobytych punktów (2 na 3 z gry) i 5 zbiórek, dwa zablokowane rzuty - w tym "Króla" Jamesa. Marcin nie trafił dwóch osobistych, ale za to, jak zastępował "Supermana" Dwighta Howarda.
- Jak grasz z zespołem raz za razem, to zaczynamy sobie działać na nerwy, robi się atmosferka miedzy drużynami i graczami. Nic w tym nadzwyczajnego - mówił LeBron.
Nie mając wsparcia w Hedo Turkoglu (tylko 1 na 11 trafionych rzutów z gry), Orlando postawiło na obronę i wojnę na łokcie zaczęło z każdą minutą bardziej przekonująco wygrywać. Tak naprawdę nerwowo zrobiło się kiedy środkowy Cavs Litwin Ilgauskas chwycił Howarda za szyję chcąc go powstrzymać przed kolejnym wsadem.
"Supermanowi" puściły nerwy, chciał się zrewanżować, ale trafił w mniejszego od siebie o prawie dwie głowy Mo Williamsa, wprawiając tego ostatniego i broniącego go LeBrona w lekki szał. Skończyło się na wymianie niecenzuralnych zdań pomiędzy "Królem" i "Supermanem" plus faulem technicznym dla tego ostatniego. Od tego momentu to Magic dyktowało przebieg tego, co działo się na parkiecie.
- Mówiłem, że będziemy walczyć do upadłego, że nie będziemy przejmować się sędziami czy faulami. Walczymy do końca, jak zawsze - komentował Howard, który zszedł z boiska po szóstym przewinieniu, a właściwie ewidentnym błędzie sędziów, którzy zamiast czystego bloku, odgwizdali faul przy rzucie za trzy punkty na LeBronie. James, który oprócz 41 punktów, zakończył mecz z 9 asystami i 7 zbiórkami trafił wszystkie trzy rzuty, zmniejszając prowadzenie gospodarzy do 94:89, ale na więcej punktów nie starczyło tego wieczoru Cavaliers ani czasu ani umiejętności.
Po raz kolejny Magic pokazało, jak dobrą w Amway Arena potrafią być drużyną w defensywie, a Cavaliers niech lepiej przypomną sobie, jak wygrywać na Florydzie - przegrali tutaj siedem z ośmiu rozegranych spotkań.