- Tej daty nie zapomnę do końca życia. Piątek, 12 lutego 1971. Wracaliśmy pociągiem z Wiednia. Tam mieliśmy przesiadkę po meczu w rozgrywkach o Puchar Europy z Neapolem. Było po 11 przed południem. Podróż dłużyła się jak niedzielny obiad u teściowej. Skład wreszcie dojechał do Warszawy. Stanęliśmy na Dworcu Gdańskim – opowiada Trams. Włodek, przeczuwając wpadkę, zdążył schować przewożone 2 kilo złota, w łańcuszkach i bransoletkach, do klosza od lampy oświetleniowej, kiedy usłyszał: – Cofnąć się do przedziałów – pogranicznicy już czekali na sportowców na peronie.
- Mieli cynk. Potem zaczęli rajd po pociągu i „zaprosili” nas do takiej budki celnika – mówi Włodzimierz Trams. Na przełomie lat 60-tych i 70-tych był dla polskiej koszykówki tym, kim dziś dla piłki nożnej jest Robert Lewandowski. Niemal w pojedynkę doprowadził Polskę do brązowego medalu mistrzostw Europy w 1967 roku w Helsinkach i na Igrzyska Olimpijskie w 1968 roku, gdzie Biało-Czerwoni zajęli szóste miejsce.
Był pierwszym polskim sportowcem, za którego Real Madryt oferował 300 tysięcy dolarów. Strona polska nie podjęła rozmów. - Czuliśmy się nietykalni. Wydawało nam się, że skoro nie chcą nas puścić na zachód, to wszystko nam wolno. Ale za to złoto nie mam do siebie pretensji. Wszyscy tak robili. Trzeba było z czegoś żyć – wyjawia Tramps.
Wtedy na dworcu Włodka puścili. Ale długo nie nacieszył się swobodą, bo w sobotę, tuż po 6 rano z domu zabrała go żandarmeria. – Pokazali mi zeznania dwóch ludzi, którzy mnie obciążali. Zrozumiałem, że mnie mają – pan Włodzimierz z rezygnacją macha ręką. – Już pan nie wyjdzie – zapowiedział przesłuchujący mnie pułkownik. - Trawę zobaczyłem po pół roku… Na spacerniku na Białołęce. A tak to tylko beton w celi – kręci głową Trams. – Razem ze mną skazany został Boguś Piltz. Za półtora kilo złota, musiał odsiedzieć trzy lata – dodaje. – Ówczesny Minister Obrony Narodowej Wojciech Jaruzelski nie lubił Legii, dlatego ją rozwalił. Najpierw ja i Piltz, a zaraz potem piłkarze – Władek Grotyński i Janusz Żmijewski. „Ślepy” zrobił popisówkę i rozpieprzył nasz klub – nazywa rzeczy po imieniu pan Włodek.
- Odpowiadałem przed sądem wojskowym. Najpierw mnie zdegradowali z sierżanta na szeregowca. A potem zabrali wszystko. Złoto z pociągu, fiata 124 i półtora miliona złotych na poczet grzywny. Nie wiem ile to na dzisiejsze czasy. W każdym razie, w 1971 roku można było za to kupić cztery wille w Warszawie. Rzucali mnie z więzienia do więzienia. Byłem darmowym niewolnikiem. Budowałem szałasy w Bieszczadach, byłem nauczycielem wf, prowadziłem radiowęzeł. Kiedy mnie wypuścili i wymazali z akt resztę kary, chciała mnie Legia. Dobra, ale oddajcie mi to, to zabraliście – zażądałem. Nie zgodzili się tłumacząc, że to przekracza ich dwuletni budżet – opowiada koszykarz.
Ostatecznie koszykarz wylądował w Pogoni Szczecin, a rok później w Baildonie Katowice, który wprowadził do pierwszej ligi. Karierę skończył w stołecznej Skrze. Dziś Trams żyje z 1000 złotych emerytury. Klepie biedę, ale to chłopak z Czerniakowa. Nie skarży się. Dał sobie radę za kratami, poradzi sobie i na wolności. Bardziej niż zły los, boli go stan polskiej koszykówki. – Jest w kadrze zawodnik, który pana przypomina ? – pytamy żegnając się z Włodkiem. – A gdzie tam! Moja drużyna nawet w średniej formie zrobiłaby z obecnej reprezentacji wiatrak! I Gortat by im nie pomógł! – śmieje się Trams.