W ubiegłym roku najlepsza liga koszykarska świata zarobiła w sumie 4,3 mld dolarów, ale za fasadą tej imponujacej kwoty kryje się nierówność podziału i pazerność gwiazd, które rozpuszczono niebotycznymi gażami, których nie zamierzają się wyrzekać. Związek koszykarzy NBA nie zgodził się udział zawodników w dochodach ligi zmniejszyć z 57 do 53 %. Ponadto okazało się, że aż 22 kluby z 30 uczestniczących w rozgrywkach NBA nie zarobiło nic, a nawet poniosło straty sięgające powyżej 20 mln w skali roku. Całą "śmietanę" spijają kluby najbogatsze.
Próba zreformowania finansów NBA podjęta przez jej komisarza Davida Sterna spowodowała strajk koszykarzy. Na co on odpowiedział lokautem. Teraz nie zarabia nikt, ani NBA, ani zawodnicy. Dopóki nie zmiękną, bowiem najlepsi już zaczęli liczyć straty liczone w milionach. Nawet taki "finansowy krasnal" (w skali NBA) jak Marcin Gortat już jest do tyłu na prawie 2 mln.
Potentaci tracą więcej, zatem do kompromisu prędzej czy później musi dojść. Raczej jak najprędzej i na warunkach Sterna. NBA musi znów ruszyć, bo w sumie jest to gigantyczny biznes i zbyt wielu ludziom zależy na tym by ta kura znów zaczęła znosic złote jajka.