Środkowy Orlando, Marcin Gortat (25 l.) i jego koledzy ciągle są w uprzywilejowanej sytuacji. Jeśli w nocy z soboty na niedzielę (polskiego czasu) pokonają Cavaliers we własnej hali, zagrają w wielkim finale NBA. Szanse Magic na awans są olbrzymie. Od 1947 r. tylko 8 zespołom udało się wyjść zwycięsko ze stanu 1-3.
Marcin i jego ekipa mieszkali w Cleveland zaledwie 100 metrów od hali "The Q". Gigantyczne podobizny LeBrona Jamesa patrzą tu na przechodniów niemal z każdego budynku.
- To jego miasto, jest tu królem - przyznaje Gortat w rozmowie z "Super Expressem".
Drużyna z Florydy nocowała w najdroższym hotelu w mieście - Ritz-Carlton, gdzie za noc trzeba zapłacić 300 dolarów.
Król LeBron nie miał najmniejszej ochoty na upokarzające odpadnięcie z rozgrywek w swojej hali. Nic dziwnego, że wspiął się na wyżyny umiejętności, zaliczając "triple-double": 37 pkt, 14 zbiórek i 12 asyst. Tym razem wspomogli go partnerzy, zawodzący w poprzednich meczach z Orlando. Mo Williams i Daniel Gibson trafili na spółkę aż 9 "trójek". Pomoc była Jamesowi potrzebna, bo Orlando po fatalnym początku (10:32!) zdołało dogonić rywali.
Gortat, który był na parkiecie 10 minut, zaliczył 1 pkt, 4 zbiórki i 2 bloki (jeden na Jamesie). Nie ukrywał jednak rozczarowania. - Zawiodła nasza obrona, pozwoliliśmy Cleveland na łatwe kontrataki, mieliśmy też dużo głupich fauli - komentuje polski środkowy. - Awans chcemy świętować w sobotę w domu - zapowiada.