"Super Express": - Emocje po pokonaniu Cleveland już opadły? Jak świętowałeś zwycięstwo?
Marcin Gortat: - W gronie piętnastu znajomych. Byliśmy w restauracji, prawie do rana. Ale wypiliśmy tylko po lampce szampana.
- Pierwszy mecz z Lakers już w czwartek. Jak przygotowujecie się do finału?
- W niedzielę mieliśmy wolne, a w poniedziałek był już normalny trening. Do Los Angeles lecimy już we wtorek, bo musimy się przestawić na inny czas. Między LA a Orlando są trzy godziny różnicy. Na szczęście klimat w Kalifornii jest taki sam, jak na Florydzie.
- W czasie ostatniego meczu z Cleveland zderzyłeś się z Wallym Szczerbiakiem. Wyglądało to bardzo groźnie. Głowa boli cię do dzisiaj?
- Nie, z głową już wszystko w porządku. Za to wykręciłem sobie lekko nogę w kostce. Ale nasi rehabilitanci wzięli mnie w obroty i na drugi dzień wszystko było OK.
- Drużyna Los Angeles Lakers to silny i utytułowany zespół. Czujesz tremę?
- Tremę? Nie wiem, co to trema przed meczem. Lakers, podobnie jak Cleveland, to zespół zbudowany wokół jednej megagwiazdy. Cavaliers mają LeBrona Jamesa, a motorem "Jeziorowców" jest Kobe Bryant. Cóż, gość jest świetny, to jeden z najlepszych graczy w NBA. Ale udało mi się go zablokować w czasie jednego z meczów. Teraz to powtórzę. Lakers to weterani NBA, ale my jesteśmy bardzo zdeterminowani, by zdobyć ten tytuł, który oni posiadali już nieraz. Jesteśmy na zwycięskiej fali. Tak wielkiej niczym tsunami. I tak jak tsunami chcemy zmieść rywali.
- Jesteś pierwszym Polakiem w historii, który zagra w finałach NBA. Dotarło to już do ciebie, czy czasami musisz się uszczypnąć, by upewnić, że to nie sen?
- Tak, czasami się szczypię (śmiech). Na szczęście mam wokół siebie ludzi, którzy dbają o to, bym nie śnił na jawie. Jak zaczynam bujać w obłokach, to bardzo szybko sprowadzają mnie na ziemię. Obiecuje, że nie zawiodę nikogo i zdobędę mistrzowski pierścień. Trzymajcie za mnie kciuki, przywiozę go do Polski!