„Super Express”: - Czy kolor pani włosów wynika z fantazji?
A. Włodarczyk: - To dlatego, że w tym sezonie rzucałam różowym młotem oraz dlatego, że brałam udział w kampanii przeciw rakowi piersi u kobiet. Przy okazji gali olimpijskiego chciałam przypomnieć, aby kobiety poddawały się badaniom profilaktycznym.
- A czy pani sama kończy rok w dobrym zdrowiu?
- Do sezonu przystępowałam po dwuletniej przerwie w startach, po kontuzji i operacjach. Zaczynałam trening od podstaw, jakby był to pierwszy raz. Po sezonie ze zdrowiem jest w porządku. Musi tak być, skoro zdobywa się medal olimpijski. Mam teraz jeszcze okres wakacyjny, poświęcony na regenerację organizmu. Nabrałam sił. Wkrótce ruszam z nowymi przygotowaniami. Igrzyska w Tokio były moim ostatnim startem, żeby wcześnie zacząć przygotowania do sezonu 2022, w którym zaplanowane są mistrzostwa świata i mistrzostwa Europy.
- Czy ten trzeci złoty medal olimpijski był najtrudniejszy do zdobycia?
- Zdecydowanie tak. A najłatwiej było zdobyć ten drugi, w Rio de Janeiro.
- Nie uwiera pani brak od czterech lat wyników powyżej 80 metrów? (w Tokio zwyciężyła wynikiem 78,48 m – red.)
- Na igrzyska jechałam po medal. On był celem numer jeden, a nie przekroczenie 80 metrów czy pobicie rekordu świata. Teraz będę zaczynała przygotowania z innego pułapu. Okaże się „w praniu”, co z tego wyjdzie.
- Gdzie będzie pani trenować?
- Większość czasu spędzę w Katarze, pod okiem trenera Ivicy Jakelicia. Przygotowania będą podobne do tegorocznych, żeby nie przekombinować.
- Dotrwa pani do kolejnych igrzysk, w 2024 roku?
- Nie wiem, czy dotrwam do jutra (śmiech). Nie chcę nic deklarować poza tym, że chciałabym wystartować w Paryżu 2024. Czas pokaże, czy się to uda.
- A co po skończonej karierze? Praca trenerki? - Nie myślę o tym, póki startuję. Nie wiem, czy mogłabym być trenerką. Dla trenera najtrudniejsze jest chyba, gdy siedzi na trybunie i wtedy co najwyżej może dawać wskazówki. Mnóstwo stresu i nerwów. Wolę być zawodniczką w kole niż siedzieć na trybunie (śmiech).