„Super Express”: – Czym się różni mistrz Wojciechowski 2019 od tego z roku 2011?
- Tamtemu sukces spadł z nieba, sprzyjało mu szczęście. Ten obecny jest świadomy tego, na co pracuje i wie jak i po co to robi. Pojechałem do Glasgow po to, by walczyć. Konkurs był bardzo „wywrotny”, ale pokazałem, że potrafię być skuteczny. I mam jeszcze swoje atuty w zanadrzu.
– Więc będzie jeszcze lepiej?
– Tak, bo jeszcze nie było idealnie technicznie. Nie dałem z siebie wszystkiego, na co mnie stać. No i mam w zapasie inne tyczki. A także umiejętności.
– Niespełna rok temu zmienił pan producenta tyczek, bo poprzednie się łamały. Dogadał się pan już z marką ESSX?
– Jesteśmy na dobrej drodze, aby się dogadać. To był dobry wybór. Przez rok złamała się tylko jedna z tyczek. Rekordem życiowym w Glasgow pokazałem, że mogę na nich skakać wysoko. Najbardziej wydajna okazała się tyczka, na której pokonałem wysokości od 5,65 do 5,90 m. Ale mam w zestawie jeszcze twardsze.
–Trzeba więcej siły mięśni, by ich użyć?
– To nie kwestia siły, ale odpowiedniego trafienia. Dlatego wolę skakać na takiej, z którą czuję się pewnie niż szukać innych w trakcie zawodów. Bo „macanie” tyczek jest mało wydajne.
– Doskwiera panu nieosiągnięta jeszcze wysokość 6 metrów?
– Trochę tak. Gdybym w Glasgow oddał mnie skoków, może udałoby się już teraz. Ale wiem, że to się kiedyś stanie. Chciałbym jak najszybciej, ale z drugiej strony mam czas. Jestem młody, mam dopiero niespełna trzydzieści lat (śmiech).
– Wrócił pan do światowej elity?
- Chyba tak, cieszę się, ze mogę rywalizować z chłopakami o najwyższe laury. Wysokość 5,90 m pozwala myśleć o medalu na każdych zawodach. Gdybym mógł coś wziąć od rywali, to może siłę ramion mistrza świata, Amerykanina Kendricksa. Ale on jest niższy i nie może tak wysoko chwycić tyczki jak ja.